Menu
Gildia Pióra na Patronite

W cieniu kruczych piór

Gothic Sanctuary

Gothic Sanctuary

Francja, 1364r.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Brezent na wozie szeleścił, ocierany przez setki gałęzi. Wóz trząsł się na leśnych wybojach, raz podskakując na wystającym z ziemi korzeniu, innym razem wpadając w dół, wykopany przez jakieś poszukujące jedzenia zwierzę. Jazda, od kiedy zjechali z głównego traktu, była coraz mniej wygodna, a sam odcinek w lesie przyprawił Rosemarie o kilka siniaków.
Czasami przeklinała się za to, że jej ciało jest tak delikatne. Ani razu jednak nie pisnęła, kiedy jakaś gałąź wplątała jej się we włosy i szarpnęła, wyrywając za sobą mały kosmyk, lub gdy przy serii kolejnych podskoków ich środka transportu nie utrzymała równowagi i boleśnie upadła na drewniane podłoże wozu. Nie chciała pokazać, że jest słaba, chociaż podróż powoli wykańczała ją psychicznie i fizycznie.
Nie jadła nic od kiedy wyruszyli, chociaż minęły już prawie dwa dni. Nie spała. Cały czas oglądała się za siebie, jakby spodziewając się, że ujrzy tam pościg niedoszłego męża. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Wyglądało na to, że plan się powiódł.
- Jak daleko od Paryża jesteśmy? – zapytała Fabiena, siedzącego jak zwykle na miejscu woźnicy.
- Niedaleko. Nadłożyliśmy spory kawałek drogi, żeby nie zostawiać oczywistych śladów, ale cały czas krążyliśmy wokół miasta. Myślę, że najkrótszą drogą i z dobrym koniem można by było dotrzeć pod bramy w cztery godziny. – przerwał, a wóz podskoczył jeszcze trzy razy. Szybko przeszła na przód bryczki i usiadła koło niego na ławce. – Powinniśmy zrobić postój. Jesteś wycieńczona.
- Nie, nie jestem. – zaprzeczyła, w tym samym momencie ziewając.
- Tak, właśnie widzę. – dotknął jej ramienia. – Rose, musisz się przespać. I musisz coś zjeść. Nie po to od niego uciekałaś, żeby teraz umrzeć ze zmęczenia i głodu.
- Nie mogę. Za bardzo się denerwuję. – odparła chrypiącym głosem, i choć chciała na tym zakończyć, następne słowa po prostu wypłynęły z jej ust. – Boję się, Fabien. Boję się tego, co mi zrobi, gdy nas znajdzie. Boję się tego, co zrobi tobie. Bo nawet jeśli pozwoli mi żyć jeszcze przez jakiś czas, nie będzie miał litości dla ciebie. Prosząc cię o pomoc, praktycznie zesłałam na ciebie śmierć.
Poczuła wilgoć na policzku i przekonana, że zaczyna padać, podniosła głowę ku niebu. Zobaczyła tam jedynie zachodzące słońce, barwiące błękit na pomarańczowo-różowy kolor. Ani jednej chmurki. Przerażona uświadomiła sobie, że to nie deszcz, tylko jej własna łza, którą natychmiast starła, nie chcąc, aby przyjaciel ją zauważył.
Wóz szarpnął i zatrzymał się w środku lasu.
- Po pierwsze, nie prosiłaś mnie o pomoc. Sam ją zaoferowałem i jestem gotowy ponieść konsekwencje. - powiedział, a w jego głosie usłyszała zmęczenie i lekką nutę irytacji. Czyżby on też nie sypiał przez ostatnie dni? – Po drugie, nikt nie wie, że z tobą jestem. Ojciec wysłał mnie po podkowy do znajomego kowala w miasteczku Strampiagne, więc mamy jakieś dwa tygodnie zanim w ogóle powiążą te dwie sprawy razem. Po trzecie… Rose, spójrz na mnie. – jego dłoń dotknęła policzka dziewczyny i delikatnie obróciła jej twarz w stronę mówiącego. – Nie złapią nas. Obiecuję.
Utonęła w jego spojrzeniu. Brązowozłote tęczówki patrzyły na nią z taką pewnością i szczerością, że nawet nie przeszło jej przez myśl, żeby nie uwierzyć w te słowa. Ufała mu całkowicie. Nie był tylko jej przyjacielem, ale i wybawcą. Czy udałoby jej się uciec, gdyby nie jego pomoc? Odpowiedź była zaskakująco prosta: nie. Bez niego, bez jego wiary w jej umiejętności nawet nie wydostałaby się z katedry. Był dla niej zawsze, gotów do pomocy i chętny do działania. Jak mogłaby bez niego żyć?
Bez wahania objęła przyjaciela i wtuliła się w jego pierś.
- Dziękuję – szepnęła – Dziękuję, że jesteś, że robisz dla mnie to wszystko, chociaż wcale nie musisz.
- Owszem, nie muszę. – rzekł cicho, po czym pocałował czubek jej głowy. Fala ciepła, powstała w tym miejscu, rozlała się po całym jej ciele. – Ale to nie oznacza, że nie chcę.
Siedzieli tak przez kilka minut, podziwiając chylące się ku zachodowi słońce. Rosemarie, z jednym uchem przyłożonym do ciała Fabiena, przysłuchiwała się biciu jego serca, podczas gdy on bawił się nieposłusznymi kosmykami jej włosów, które uciekły z warkocza. Wszystkie problemy chwilowo zniknęły. Rozpłynęły się w tej aurze bezpieczeństwa, którą roztaczał wokół niej chłopak. Marzyła, żeby ta chwila trwała wiecznie, ale nie mogli sobie na to pozwolić. Niebezpieczeństwo było zbyt realne, a ryzyko za wielkie. Musieli się oddalić od Paryża najszybciej jak się da.
Jakiś ruch kilka drzew dalej przyciągnął jej uwagę. Kiedy już była skłonna uwierzyć, że to tylko przywidzenie, gałąź w tamtym miejscy się poruszyła, a liście zaszeleściły. Natychmiast podniosła głowę, odsuwając się od towarzysza.
- Spokojnie, to tylko kruk. – powiedział, rozbawiony jej reakcją.
- Kruk? – zapytała niedowierzając, cały czas nie spuszczając wzroku z tamtego drzewa.
- Tak. Spójrz. – wskazał jej inną gałąź, na której siedział prawie niezauważalny czarny kształt. – Leci przed nami od kiedy opuściliśmy miasto.
- Dwa dni? – jej oczy otworzyły się szerzej ze zdziwienia. – Dlaczego zauważyłam go dopiero teraz?
- Widocznie byłaś zbyt zajęta sprawdzaniem, czy nie mamy ogona. Naprawdę zbyt często oglądasz się do tyłu.
- Po prostu upewniam się, że nikt nie depcze nam po piętach. – wróciła na swoje miejsce przy jego piersi. – Czy to jest według ciebie złe?
- Złe może i nie, ale zbędne owszem. – odpowiedział. – Kruk ostrzeże nas, gdy pościg będzie za blisko. Nie ma się o co martwić.
Już miała rzucić jakąś ciętą ripostę, kiedy wszystko ułożyło się w piękną całość. Fabien zawsze wierzył w przeznaczenie, co było bardzo zaskakujące ze względu na to, że mężczyzna, który go wychował był niezwykle religijny. Kiedyś powiedział jej, że cały świat jest wypełniony znakami, które prowadzą ludzi ścieżką ich losu. Nie są one jednak łatwe do dostrzeżenia dla oka, które ich nie poszukuje, dlatego on nieustannie był czujny. Niegdyś wspomniał jej też, że niektóre osoby zamiast znaków mają swoich przewodników – zwierzęta, które potrafią uchronić ich od niebezpieczeństwa, o ile będzie się podążać ich śladem. Czy możliwe więc było, że wziął kruka za takiego właśnie przewodnika? Tak, a nawet więcej. To było oczywiste.
- Powiedz mi coś. – zaczęła – To kruk leci przed nami, czy my jedziemy za nim?
Zaśmiał się, po czym pogładził ją po hebanowych włosach.
- Wiedziałem, że zrozumiesz.
- Nie, nie Fabien. Nie rozumiem. – znów powróciła do pozycji siedzącej odsuwając się od chłopaka, po czym chwyciła jego dłonie w swoje i spojrzała mu prosto w oczy. – Powierzasz nasze życia jakiemuś ptakowi, którego widzisz pierwszy raz i uważasz, że jest jakimś duchowym przewodnikiem losu. To tylko kruk. Jeden z wielu w tym lesie. Nie możemy ślepo podążać jego tropem. Zgubimy się, albo umrzemy z głodu, jeśli postanowi polecieć na jakieś pustkowie. Albo jeszcze lepiej! Niech poleci prosto do Baudoina, może wtedy otworzą ci się oczy. To tylko ptak. Zwykły, głupi ptak.
Jakby rozumiejąc, zwierzę wydało z siebie głośny, skrzekliwy dźwięk, po czym rozwarło skrzydła i podlatując wyżej, usiadło na czubku drzewa. Rosemarie nawet tam nie spojrzała. Cały czas uparcie wpatrywała się w piwne tęczówki przyjaciela, doszukując się tam czegoś na kształt skruchy, czy rezygnacji. Nic takiego nie znalazła. Jego oczy połyskiwały determinacją, rozbawieniem i czymś jeszcze, czego nie potrafiła zidentyfikować. Wiedziała, co oznaczało to figlarne spojrzenie. Patrząc na wyraz jego twarzy niemal słyszała, jak mówi: „mam pewną tajemnicę, ale musisz się jeszcze trochę pomęczyć, zanim ci ją zdradzę. I tak mnie nie przekonasz, cokolwiek byś zrobiła”.
- Kruki nie są głupie. – powiedział, kierując jej myśli z powrotem do omawianej sprawy. – Poza tym, tego tutaj nie widzę po raz pierwszy, jak to ujęłaś. Jestem pewien, że sama już go nieraz widziałaś, po prostu nigdy go nie zauważałaś, tak jak ja. Rzeczy oczywiste czasem bardzo łatwo jest przeoczyć.
Zamarła z otwartymi ustami. W końcu westchnęła i dała za wygraną. Wiedziała, że nie ma żadnych szans na to, iż Fabien zrezygnuje ze swoich przekonań, więc jak na razie była w stanie zgodzić się na podążanie za krukiem. Postanowiła, że jeśli zaczną zbliżać się do Paryża wznowi swój protest, tymczasem jednak ważne było nie zostawać zbyt długo w jednym miejscu.
- Dobrze. – rzekła cicho. – Możemy jeździć za tym krukiem, ale wydaje mi się, że już najwyższy czas, żeby przestać krążyć wokół miasta. Oddalmy się jeszcze o jakiś dzień drogi i tam zatrzymamy się na kilka dni, dobrze? – poczekała, aż niepewnie skinął głową. – Zostaniemy tu na noc. Ruszamy jutro rano.
Wstała z ławki, ale zanim zdążyła przejść na tył wozu, kolejny raz złapał jej dłoń.
- Postaraj się trochę przespać. – odezwał się łagodnie.
- Tak zrobię. – odparła, po czym na jej twarzy wykwitł łobuzerski uśmiech. – A jeśli twój przewodnik wyprowadzi nas w pole, stanie się moją najbliższą kolacją. – to powiedziawszy uwolniła dłoń z jego uścisku i odeszła w głąb pojazdu. Chwilę później usłyszał szeleszczenie worków, kiedy starała się ułożyć sobie posłanie.
- To jest twój przewodnik, Rosemarie. – szepnął jeszcze, ale była zbyt zajęta, żeby go usłyszeć.

83 wyświetlenia
5 tekstów
3 obserwujących
  • ~ Ariadna ~

    22 January 2013, 16:03

    I jak zwykle pięknie, co tu dużo mówić czy raczej pisać. Nie zawiodłam się na Tobie :) akcja toczy się szybko, gładko, a co najważniejsze wciąga czytelnika i na chwilę przenosi w inny świat - świat czternastowiecznej Francji ; ) pisz dalej, nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
    Pozdrawiam cieplutko :*