Menu
Gildia Pióra na Patronite

Boże Narodzenie Dzień Drugi

Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, w moim domu, dla wszystkich rozpoczynał się bardzo wcześnie. Najwcześniej wstawała Mama, bo już o czwartej lub piątej. Ona też najpóźniej chodziła spać, bo o dwunastej czy pierwszej w nocy. I wysypiała się, i zawsze tryskała energią. Tak jest zresztą po dziś dzień! Przed świtem przygotowywała wszystkie komponenty do świątecznego rosołu, który szykowała na godzinę jedenastą. Oczywiście zawsze słuchała radia lub znajdowała chwilkę czasu by poczytać książkę lub czasopisma, których u nas było mnóstwo, mimo iż byliśmy rodziną chłopo - robotniczą. Nieco później szła doić krowy, karmić drób. Tato wstawał gdzieś o szóstej, ale za to z nas wszystkich zawsze najwcześniej chodził spać, bywało, że zaraz po dzienniku telewizyjnym. Jego z kolei ulubioną lektura przed snem była Biblia. Dziwne to, bo był zagorzałym marksistą! Nie pytałem go niestety jak to godził - a szkoda! To on też nas budził rano i nakazywał iść na wpół do ósmej na mszę do kościoła we wsi, bo po pasterce już w pierwszy dzień świat nie szliśmy. Miało to swoje dobre strony, bo reszta dnia była w ten sposób wolna, a tak musieliśmy iść do kościoła na godzinę jedenastą. Msza wtedy trwała zdecydowanie ponad godzinę, więc w domu z powrotem byliśmy około wpół do dziesiątej. Tu dodam, ze moja Mama nie przepadała za księżmi i Kościołem Katolickim, więc nie naciskała na nas byśmy chodzili tam, a wolała byśmy poczytali dobrą książkę. Kiedy przychodziliśmy to było gotowe już kolejne uroczyste śniadanie, które znowu było wesołym, wręcz rozwrzeszczanym zjednoczeniem. Pamiętam, że nie przepadałem za oranżadą czy enerdowską colą, ale zawsze lubiłem gorącą herbatę do wszystkich posiłków, później to się zmieniło na korzyść kawy i trwa do dziś. Zaraz potem wybiegaliśmy z domu by pobawić się na podwórku przed domem. Wracaliśmy wołani przez Mamę na ów słynny rosół. Mama gotowała je ze wszystkich możliwych zwierząt w zagrodzie - kur, kaczek, królików, ,gęsi, indyków, perliczek, czy wołowiny. Ja najbardziej lubiłem z kury i kaczki. Ten z kaczki był zawsze tłuściejszy. Tato w tym czasie jechał na sumę do kościoła, a kiedy wracał , to był już cały obiad gotowy. Dla niego Mama robiła wersję rosołu zwaną czerniną, czyli taką którą " krew zalała"! I jeszcze jedna dziwna rzecz, jadł ją z ziemniakami! W drugi dzień świąt był więc normalny niedzielny obiad, choć wcale nie musiał być, ale taka była (jak mi powiedziała Mama) odwieczna tradycja. Po obiedzie zawsze mieliśmy gości, albo sami wyruszaliśmy gościć się. Przyjeżdżali do nas najstarszy brat z żoną lub najstarsza siostra z mężem, albo oboje. Były to wesołe odwiedziny podczas których dużo rozmawiano i pito dużo alkoholu! Nasza chata była bardzo skromna - kuchnia i pokój, ale jakoś wszyscy się mieścili i nikt nie narzekał na ciasnotę, ale to czas lat siedemdziesiątych, kiedy ludzie tryskali optymizmem. Czasem szliśmy do siostry mieszkającej w wiosce oddalonej od czterech leśnych chatek o dwa kilometry. Jej mąż pracował w Spółdzielni Kółek Rolniczych jako traktorzysta i mieszkanie właśnie przydzielił im kierownik SKR -u! Szwagier i jego rodzina byli bardzo ciepłymi ludźmi i bardzo lubiłem do nich chodzić. Jego mama była zaprzeczeniem "klasycznej teściowej" i bardzo pomagała mojej siostrze i lubiła nas, choć jako dzieci byliśmy rozbiegani i bardzo głośni oraz wszystkiego musieliśmy tknąć! Szwagra nie raz nie było w domu bo była "Akcja Zima" i szwagier jako traktorzysta często odśnieżał wiejskie i leśne drogi lub sypał je piaskiem i solą. Dziś to wygląda zupełnie inaczej, a wtedy dyżury miały wszystkie instytucje dysponujące samochodami i ciągnikami, nawet rolników indywidualnych szef partii namawiał do udziału w odśnieżaniu, za to zresztą były pieniądze! Może nie było co kupić, ale zawsze można było je zamienić na dolary, a te miały wartość i dawały wszelkie możliwości! Wracaliśmy późną nocą od siostry. Z tym, że oczywiście ktoś w miarę dorosły zostawał w domy by pooprzątać liczne zwierzęta gospodarcze. Potem przychodził następny dzień, zwykły dzień. Ojciec szedł do lasu do pracy drwala, a Mama walczyła z codziennością. My? Szliśmy pomagać Tacie , lub pomagaliśmy Mamie, a wolne chwilę spędzaliśmy na rozlicznych zabawach do których wrócę jeszcze, bo warto, bo trzeba je upamiętnić, ten czas beztroski, wolności i radości.

297 598 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!