Menu
Gildia Pióra na Patronite

jesień w kolorze herbaty

HomelessAnja

HomelessAnja

Dobry wieczór, uchylam furtkę.
Wita mnie znajomy zapach, rdza na dłoni i poczucie kolejnych słodkich trosk, przyjemnego otumanienia i ciepłej pościeli w deszczu stukającym o parapet.

Co roku kiedy rytualnie witam jesień, zaparzam garnuszek czarnej herbaty. Zimą lubię stać wieczorem na przystankach, wiosną kupować
nowy kalendarz, a latem porzucać zegarki.
Jednak mimo wszystko najbardziej utożsamia mnie ten mozolny deszcz pomarańczowych liści i taniec drzew, któremu możemy nadawać tytuły według własnych oczekiwań.
Może dlatego, że zawsze w tę porę roku staję się starsza, ale oprócz papierków od cukierków i uścisków ciotek bez wyczucia serdeczności,
nadaję temu dniu ton kolejnych kasztanów.
To czas kiedy z błogością patrzę w przeszłość i nawet jeśli ona wlewa mi cyjanek do oczu, to czuję wobec niej pewnego rodzaju wdzięczność za to, że pozwoliła mi w sobie trwać i doprawić ten okres życia wyrazistym smakiem.
Lubię założyć gruby sweter i po rozdziale dobrej książki wyjść z psem na spacer.
Hipnotyzować się spadającymi płatkami śniegu niczym mleczną drogą
i analizować wszystkie uśmiechy, łzy i cierpienia dusz, które spotykam po drodze. Uczucie świadomego śnienia i całkowite oddanie tej bajce, wchłonięcie w nią jak w suchą gąbkę. Możliwość uwolnienia się na chwilę
i spędzenia chwili czasu tryliony kilometrów stąd, w przestrzeni ponad- psychologicznej z aspektami z antyku, wzorcami renesansowymi i religią
z naszych wewnętrznych epok kreowanych przez serca.
To pewien rodzaj melancholii wywołującej uczucie rozbawienia własną osobą. Patrząc przed siebie i jednocześnie prosto w oczy przestrzeni, bez wyrzeczeń, bez oczekiwań, bez żalu i próśb.
By być po prostu i pomimo wszystko.

Theodor Roosevelt spojrzał na mnie tak, jak patrzy się, kiedy brakuje nam słów i sprawy śmiertelne stają się do tego stopnia namacalne,
że wpychają się między palce. Nie był to wzrok przerażenia, raczej radosnego uniesienia, ziszczenia się spraw, które kiedyś były dla niego ważne, lecz
z czasem w codziennym natłoku kolejki po kawę i zielonych świateł, osiadły razem z cukrem na dnie kubka.

Kiedy moja podświadoma prognoza pogody włączy alarm na zmianę pory roku, siadam z atlasem, odmawiam modlitwę do Ameryki i rzucam się
w wir czasoprzestrzeni. Robię tak zawsze, by uczcić smutny fakt przemijania, które mimo wiecznych żalów za zmarszczki, jest naszą solą i cukrem dnia
powszedniego. Być może wynika to z mojej słabości do tajgi, ciemnych lasów i drzew porośniętych mchem, ale niech mi Pan Bóg wierzy, wilgoć, deszcz
i poczucie osamotnienia w ogromie rosnącego wszechświata jest ósmym cudem tej ziemi.

-2-

Nie ma nic piękniejszego jak zacierające się kontury świadomości, kiedy wiesz, że jesteś tylko Ty i świat, a cała przestrzeń to pustka po to,
by stworzyć pole walki do zmierzenia się z własnym odbiciem. Są sprawy,
są konflikty i sytuacje, które mogą wymagać od nas chorych podsumowań
i analiz nijak podporządkowujących się poglądom, które wygłaszamy i Bogów, w których wierzymy.

- Bo widzisz, Theodor, są na ziemi takie miejsca, gdzie ucieka od ciebie dusza, serce próbuje się wyrwać, a głowa ani myśli, żeby wrócić.
Ludzie przypisują całe swoje życie małym podpunktom, które wypełniają esencję codziennych nieistotnych spraw i monotonnych wilgotnych poranków kolorowanych na srebrzystoszary księżycowy pył.
Nie kiedy są, lecz kiedy je opuścimy. Służą suchym rękawem i kiedy wracamy do nich jak marnotrawne dzieci, wyciągają dłonie z krajobrazem na przeszłość. Wsadzają ciepłe łzy w oczy i nakazują chęć powrotów, na które
nie mamy ochoty. Te miejsca to brudne bramy, to place zabaw, mieszkania.
Istnieją też senne krainy, które kocha się nie znając zapachu ich gleby. Wołają nas od zawsze, od urodzenia.

Jesteśmy z nimi nieświadomie związani, aż któregoś dnia wychodzą
z ciemnych kątów naszych pragnień i zmieniają bieg życia na zawsze.
- Każdy z nas ma w swojej duszy wewnętrzny monolog, do którego nie ma prawa wglądu nikt oprócz nas. W naszych duszach żyją anioły miłości, których nie znamy i szukając jej, staramy się dotrzeć do własnego wnętrza, często całkiem nieświadomie. Są tylko po to, żebyśmy mieli do kogo pisać listy pełne wspomnień i marzeń na przyszłość.

Theodor wziął dwa głębokie oddechy, jeden od uderzeń serca, drugi od zapachu powietrza i wydaje mi się, że jeszcze jeden, mały, od szczęścia. Zrozumiał, że niektóre rzeczy muszą stać się bez względu na posunięcia wszechświata.
Tak jak co roku przychodzi jesień, ludzie spełniają swoje marzenia,
a miejsca końca naszej pępowiny ciągną do siebie. Zrozumiał, że choć jesteśmy istotami samodzielnie decydującymi o swoim losie, czasem nie mamy nic do gadania. Bowiem uświadomił sobie, że kiedy znajdujemy się
w sytuacjach bez wyjścia, zakładamy na siebie tak dużo różnych twarzy i słów, że po pewnym czasie mylimy się, które należą do nas. Te miejsca są właśnie po to, aby patrząc na nie i podziwiając względne piękno, zrzucać wszystkie skóry i na nowo stawać się bezbronnym w ogromie własnej świadomości.

Theodor zrozumiał też, że tak naprawdę może ich nigdy nie zobaczyć. Owszem, będzie oglądał je we własnych fantazjach i to będzie napełniać go
i smutkiem i nie możliwą radością, ale nigdy ich nie odwiedzi, choć faktycznie będą one istniały. Pojął, że gdyby je odkrył, musiałby zaraz umrzeć. Istnieją, by dopełniać kubek naszej codziennej kawy tak, aby cukier nie opadł na dno.

-3-

Ludzie nie chcą spełniać swoich marzeń, ze strachu, że później nie będę mieli co ze sobą począć lub za bardzo oszaleją. Całe życie tęsknota zżera im serce, a lęk przed własnym spełnieniem paraliżuje.

Każdy z nas posiada inną receptę na szczęście, inne leki i inne objawy. Mimo to, jest coś, co nas ze sobą łączy. Wszyscy jesteśmy tak samo chorzy
i choć ogromnie cierpimy, nawet nie myślimy, aby się leczyć, a już na pewno szukać lekarza. Ponieważ każdy z nas jest mapą tej krainy i dotrzeć możemy do niej jedynie, patrząc sobie prosto w oczy.

Theodor Roosevelt to ja.

Najpiękniejszy z dźwięków zapach rwanego papieru, fantazyjnych krain mlecznych dróg, przez senną codzienność przymkniętych powiek. Najpiękniejszy z rajdowców przemijania z aspektami z teraźniejszości i satyną z dawnych lat. Najpiękniejsze choroby bez kroplówek i szpitala, najpiękniejsze słone deszcze, słone morza, słone nieba.

Theodor nauczył się, że bywa tak, że ogień nie może się palić, wiatr wiać zobojętniały, a ludzie cierpieć fikcyjny ból.

6183 wyświetlenia
58 tekstów
2 obserwujących
  • IBELLA

    3 May 2010, 11:56

    Jak dla mnie rewelacyjny tekst.

  • 25 February 2010, 16:31

    Oj tak, prawda. Bardzo ciekawie piszesz. Pozdrawiam