Menu
Gildia Pióra na Patronite

Boże Narodzenie Ludzi Lasu

fyrfle

fyrfle

Dawno dawno temu, za kilkoma lasami, za kilkoma rzekami, za wieloma polami, za pięcioma prezydentami, za kilkunastoma chyba premierami, była sobie komunistyczna kraina zwana Polską Rzeczypospolitą Ludową, a na czele tego barwnego baraku stał pan przewodniczący rady państwa Henryk Jabłoński, a skutecznie w imieniu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej o pomoc do narodu, zwracał się towarzysz Edward Gierek. A Boże Narodzenie miało prawdziwy sens, może temu, że Jezus tak naprawdę był komunistą , tylko wierzącym w Boga, jak mój Ojciec?!

Mieszkałem wtedy w małej leśnej osadzie , liczącej tylko cztery rodziny. W latach siedemdziesiątych, kiedy jeszcze nie rozjechaliśmy się, święta były naprawdę czasem wyjątkowym i świątecznym. Było nas siedmioro rodzeństwa. Miałem więc trzy siostry i trzech braci. Najważniejszym elementem Bożego Narodzenia była choinka. Ubieraliśmy ją zawsze w Wigilię. Ktoś z męskiej części rodziny szedł po nią zawsze na dzień przed Wigilią lub w sama Wigilię. Mieszkaliśmy w samym środku lasu , więc znalezienie pięknego drzewka nie było żadnym problemem. Przez wiele lat wycinaliśmy drzewka bez jakiegokolwiek pozwolenia, ale pewnej Wigili, kiedy ciągneliśmy sankami zielone drzewko z bratem, trafiliśmy na leśniczego D, który przedzierał się leśnym duktem na swym Romecie. Kazał nam natychmiast przyjechać lub przyjść do leśniczówki po asygnatę, a że mieszkał o trzy kilometry od nas to wyprawa była spora. D był starym akowcem i był uczciwy, a przy tym bardzo pomocny. Zrobił potem wykład mojemu Ojcu jak ma nas wychowywać. Od tego momentu każdego roku legalizowaliśmy wycinkę drzewka, bo przecież były to grosze.
Na choinkę potrzebne były ozdoby. Oczywiście były piękne i cudownie zdobione bombki, kupowane w sklepie, a które produkowano nieopodal w fabryczce w Miliczu oraz włosie anielskie w kilku barwach i tak cudownie świecące się na choince. Oprócz tego wszyscy robiliśmy różne kolorowe łańcuszki z kolorowych wycinanek oraz gwiazdy z papieru i tłuczonych bombek. W sreberka po czekoladzie zawijaliśmy orzechy i jabłka. Te robótki ręczne bardzo nas jednoczyły i dużo zabawy i uśmiechu było w trakcie ich wykonywania. Kupowaliśmy jeszcze małe świeczki, które wsadzało się do specjalnych klipsów przypinanych do gałęzi choinki , bo do 1975 roku nasza osadka nie miała elektryczności. No i zapomniał bym o piernikach i ciastkach wypiekanych przez moje siostry, a które też wieszało się na choince. Późnym popołudniem dorośli ubierali choinkę. Dzieci nie dopuszczano do tego rytuału, co budziło nasz gwałtowny sprzeciw. Muszę się zapytać czemu tak było? W każdym razie ja pamiętając o tej traumie , głównym stroicielem choinki uczyniłem syna. Było to i jest w naszym wykonaniu wielkie misterium, że w dzieciństwie syn nawet w maju wyciągał i ubierał choinkę, a my cieszyliśmy się wraz z nim. Do dziś dla niego to wielki dzień.
Rano pod choinka znajdowaliśmy prezenty. Były to rzeczy do ubrania, słodycze i kwiat jednej nocy...pomarańcza! Jedna na głowę! Później odkryłem, że do gminnego sklepu, właśnie przed Bożym Narodzeniem przychodziło tyle pomarańczy by starczyło po jednym dla każdego członka rodziny! Dostarczano też wtedy jeden jedyny raz piwo, na przykład żywiec czy Okocim. I dlatego ówczesne święta miały taką magię, która już nigdy nie ma szans się powtórzyć! Po przystrojeniu choinki około dziewiętnastej zaczynała się Wigilia. Na stole było siano, ale nie przypominam sobie by praktykowało się u nas jemiołę. Moi Rodzice pochodzili z Lublina i spod Łodzi, więc pewnie dlatego nie robiliśmy kutii. Były na stole za to ryby, kluski z jagodami, pierogi, kapusta z grochem i kompot ze suszu. Wtedy wszystkie produkty były własne: mak, susz, jagody, mąka z młyna, groch, kapusta! Oczywiście wieczerza rozpoczynała się modlitwą i kolędami wspólnie śpiewanymi. Potem łamanie opłatkiem przez rodziców i dalej z dziećmi, począwszy od najstarszych. To były czasy kiedy wszyscy śpiewali kolędy i czuło się radość i zjednoczenie.
Około jedenastej wieczorem wyruszaliśmy wszyscy do wioski do kościoła na pasterkę. Była to bardzo wesoła wyprawa, bo szła cała osada leśna i te dwa kilometry szybko i radośnie mijały. Ówczesna pasterka to było wielkie i podniosłe misterium, trwające dwie i więcej godzin. Pamietam długie , czterdziesto,a nawet piędziesięciominutowe kazania proboszcza, przy czym mówił on bardzo mądrze i wzruszająco. Na końcu długo, długo szli wszyscy do komunii, śpiewając mnóstwo kolęd, no i znali wszyscy wszystkie zwrotki!
Tu mała dygresja. Później trochę, będąc nastolatkiem, zdarzyło mi się, że ze szwagrem wzięliśmy na pasterkę po pół litra wódki. Siedząc sobie na ławce pod kapliczka z figurka Matki Boskiej, wypiliśmy ten alkohol , ale przeminęło wraz socjalizmem i nastoleciem. Kiedy wracaliśmy z pasterki około godziny trzeciej, to w domu był poczęstunek. Po pasterce można było już wypić kawę i zjeść ciasto! Taki był zwyczaj, a czemu tak było? Tego chyba nikt już nie pamięta. Rodzice natomiast o dwunastej w nocy szli dzielić się opłatkiem ze wszystkim zwierzętami, a było tego inwentarza mnóstwo. Przed południem następowało uroczyste śniadanie, do którego przygotowania następowały wiele dni wcześniej. Wypiekano chleb na zakwasie i na liściach chrzanu, tarto sam chrzan do potraw czy ucierano majonez. Byliśmy w te zajęcia wszyscy zaangażowani. Mama i siostry piekły drożdżowce, serniki, makowce i jabłeczniki oraz baby. Ojciec bił świnię lub owcę i było mięso wędzone , peklowane i zaprawiane na wiele sposobów! Przechowywano w głebokiej zimnej ziemiance. Bił też mnóstwo drobiu, a więc: kury, kaczki, indyki, perliczki, gęsi. Święta były czasem końca żywota kilku królików. Mama i siostry przygotowywały mnóstwo potraw: bigos, galarety,gołąbki, krokiety,kiełbasy i różne mięsa. Przy tym śniadaniu znowu były kolędy i mnóstwo radości. A potem się do zabaw z dziećmi sąsiadów, których było całe mnóstwo. Na przykład graliśmy do upadłego w hokej na lodzie na pobliskich stawach rybnych. Po roku 1975 dużo czasu odebrała nam telewizja, ale nie do końca. Różnica była taka, że wtedy na święta nadawano najlepsze filmy i programy, a teraz wieje pustka i nuda mimo kilkuset kanałów. Święta mijały szybko i następowała zwykłość codzienności, dlatego za rok znów było tak cudnie. Dziś życie jest tak nerwowe, że nie chcę się nam celebrować świąt i uciekamy w spokój, a nawet milczenie. Często porzucamy dom i wyjeżdżamy do diabła, by uciec...no właśnie od czego?

297 714 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • 27 December 2013, 20:08

    Nie dziękuj, bo nic to wielkiego.
    Prawda jest taka, że wybaczyłam i nadal wybaczać będę.
    Kochając poza granice rozumienia, nie umiem wykrzyczec,zranić słowem.
    Czekam na każdy okruch... na wigilijne łzy na chwilę przed rozstaniem,bo takie dostałam, na pelne rozpaczy "dobranoc" i na dzwonek do drzwi, kiedy za oknem deszcz...
    Uśmiechają się na mój widok ludzie, że taka naiwna,że przyjmę, podam obiad i otrę samotne łzy...
    Nie rozumieją, że On jeden w moich oczach wart jest wszystkiego, nawet mego ośmieszenia...
    Nie poświęca się kilku lat dla zabawy, a z imię miłości cierpliwej i łaskawej, która nie pamięta złego
    L.T.

  • fyrfle

    27 December 2013, 18:16

    Chrystus powiedział, że trzeba wybaczać zawsze , a ja sie zastanawiam, czy On to naprawde powiedział? Chyba faktycznie królestwo Jego nie z Tej ziemii! Tu na tej ziemi, ludzie tak nie umią i nie dziwię się im, a tym samym sobie!Dziękuję pięknie Ci za taką obszerną wypowiedź!

  • 26 December 2013, 16:54

    Nie chciałam zabrzmiec tak ostro, ale prawda jest taka, ze najbardziej tania nas najbliżsi oraz ci, których kochamy. Wciaz jest oczekiwanie, ze skoro wybaczysz raz, bo kochasz i żyjesz z Bogiem, to mozna to wykorzystać. Mozna podciac żyły milczeniem wielodniowym, nowym zakochaniem, kłamstwem i zdrada a potem poskladac Cie w całość wspólnym obiadem i słowami-pomyliły mi sie wartości i świętości.
    Bedzie taki dzien, kiedy znow wrócą bumerangiem uśmiechu, bo nauczeni, ze mogą, bez wstydu i bez prośby o wybaczenie wracają. Tego dnia nie wszystko bedzie jednak takie samo i my juz inni...
    Kto nie umie szanować skarbu, jaki w dłonie dostał...
    Jak z bajki o złotej rybce i rybaku...
    Pozdrawiam
    L.T.

  • fyrfle

    26 December 2013, 12:14

    L.T zaryzykuję stwierdzenie, że po 1989 roku zmaterializowaliśmy się i pytam z czy przychodzisz? Domy nie są otwarte i "wciąż przechodniów w gościnę nie zapraszają", że zacytuje wieszcza, a te domy to nasze domy, to nasze serca. Faktem jest, że zazwyczaj ilekroć podamy rękę, otworzymy bramy, to niszczą nam poczucie bezpieczeństwa - kto? Ludzie! Rodzina! Nie ma co ukrywać. Tamte czasy były proste, nikomu się nie liczyło.Wszyscy pomagali sobie przy remontach, pożyczali pieniądze, wiadomo było kto nie jest godzien zaufania, a dziś nie wierzymy sobie nawet, bo od tylu ludzi jesteśmy uzależnieni i do każdego chcemy dostosować się by przetrwać.

  • Gaia

    26 December 2013, 12:12

    Wiem, że były i są na szczęście. Te garście...
    Bogactwem człowieka jest to, jak żyje i do czego się uśmiecha :)

  • fyrfle

    26 December 2013, 12:06

    Strych mojego domu tez kiedyś opiszę, bo było to szczególne miejsce dla mnie.Tych garści na szczęście jest więcej i można je przerzucać na wszystkie możliwe sposoby. Te garście zbudowały teraźniejszość, były życiem, a więc są opoką dzisiejszego życia.

  • Gaia

    26 December 2013, 10:46

    Taka sentymentalna podróż
    w zakamarki na strychu
    gdzie strychem jest pamięć
    pojazdem garść wspomnień
    o życiu
    :)

  • 25 December 2013, 15:34

    No wlasnie
    Uciekamy przed wrazliwością i rodziną. To z nimi się płacze i cieszy. Dlaczego ludzie boja się czułości?
    z życzeniami dobrych świąt
    L.T.