Menu
Gildia Pióra na Patronite

Jak tylko się obudzisz...

Pina92

Pina92

Cześć kochanie.
Co u ciebie słychać?
O, przepraszam, że o to pytam. Przecież widzę od ostatniego naszego spotkania niewiele się zmieniło. Zresztą nie będę cię męczyć. Nie teraz. Porozmawiamy o tym, jak tylko się obudzisz.
Wiesz co?
W końcu przyszła wiosna. Kocham wiosnę. Przyroda wybija się ze snu. Rośliny kwitną. Wszystko jest takie żywe, a świat wypełnia zieleń – kolor nadziei. Nadziei, której w zimie czasami zaczynami mi brakować, tak właśnie, jak zieleni za oknem.
Pamiętasz, że zawsze wiosną chodziliśmy na bazie kotki i krokusy? Jak tylko się obudzisz znów pójdziemy. Mój pokój wygląda tak smutno i szaro bez żółtego wazoniku, który dostałam od ciebie na urodziny i bez, wypełniających go, dorodnych, fioletowych szafranów. No chyba, że nie będziesz chciał spacerować. Jak tylko się obudzisz możemy non stop siedzieć w domu i oglądać filmy. Powiem więcej, zgodzę się nawet na te twoje ulubione -pełne przemocy i rozlewu krwi, których sama tak nienawidzę. Zresztą, kiedy skończy się twój sen możemy robić wszystko na co będziesz miał ochotę. Włączając w to te dzikie szaleństwa będące niegdyś przyczynami naszych kłótni.
Wtedy, gdy się sprzeczaliśmy, zazwyczaj powtarzałeś, że zachowuje się jakbym miała o wiele więcej lat niż w rzeczywistości. Mówiłeś, iż w moim przypadku, Bóg musiał dokonać jakieś fatalnej omyłki i zamknął duszę zmęczonej, zszarganej życiem czterdziestolatki w dwudziestoletnim ciele. Obrażałam się wówczas na ciebie. W zasadzie nie wiem dlaczego. Chyba taka jest nasza ludzka natura – musimy się czasem pokłócić żeby normalnie funkcjonować. Przysięgam ci jednak, że, jak tylko się obudzisz już nigdy więcej się na ciebie nie zezłoszczę. Będę najbardziej pokorną, najspokojniejszą i najcieplejszą kobietą jaka kiedykolwiek się urodziła. Chociaż powiem ci coś. Nasze kłótnie miały pewną zaletę. Potrafiliśmy się pięknie godzić. Do dziś pamiętam ten upalny, letni dzień, w którym podjechałeś na motorze pod sezonowe stoisko z pamiątkami, gdzie pracowałam, i niemal mnie porwałeś pragnąc przeprosić za jakąś małoistotną błahostkę. Zawiozłeś mnie na dziką plażę. Tam czekał już na nas piknik. Zjedliśmy, a później godzinami szeptałeś mi, że mnie kochasz i nie możesz beze mnie żyć. Tak bardzo za tym tęsknię. Obiecaj mi, iż, jak tylko się obudzisz znów mi to powiesz. Choćby najzimniejszym tonem… Co ja mówię? Przecież twój baryton nie może być zimny. To tak jakby powiedzieć, że słońce ma temperaturę minus tysiąc stopni Celsjusza. Twój głos jest jak woda w jeziorze w upalny dzień. Ciepła, a jednocześnie orzeźwiająca i dająca siłę do dalszego życia. Ty cały taki jesteś. Dajesz mi energię, pozwalasz mi przetrwać. Nawet teraz, gdy śpisz.
Czasami zastanawiam się jakby wyglądało nasze życie gdyby to wszystko się nie wydarzyło. I wtedy zazwyczaj ogarnia mnie przerażające poczucie, że straciliśmy już… Zaraz ile to będzie? A tak… Dwa lata. Że przeleciały nam one koło nosa i za nic świecie nie możemy ich złapać i zawrócić. Bo życie to nie taśma filmowa, którą można przewinąć i nagrać na nowo. A później… Później nachodzi mnie myśl, że to było nam potrzebne, że Bóg musiał mieć w tym wszystkim jakiś cel. Jaki? Nie wiem, ale może kiedyś uda mi się to pojąć.
Są dni, że solennie przeklinam tamten dzień. Są nawet takie, że przeklinam ciebie. Bo to wszystko było takie nierozważne z twojej strony. Co ci strzeliło do głowy żeby brać udział w tych… wyścigach? Skąd ten idiotyczny pomysł? Środek nocy, samochód, który wytrzasnąłeś niewiadomo skąd i prochy, których od roku podobno nie brałeś – przecież to się nie mogło dobrze skończyć. Powinnam cię zostawić, powinnam dać sobie z tobą spokój, powinnam wspominać cię, jak życiowy błąd, moją osobistą porażkę… Ale wiesz co? Umówmy się, że, jak tylko się obudzisz zapomnimy o tym. O wypadku, narkotykach, wyścigach i śpiączce. Przejdziemy nad tym do porządku dziennego, tak jakby się to nigdy nie zdarzyło.
Lekarze dają ci małą szansę, ale oni cię nie znają. Ja w ciebie wierzę, bo wiem, że masz siłę, masz wolę walki. Przecież to tylko sen. Wystarczy, że otworzysz oczy. Wystarczy, że podniesiesz powiekę. No zrób to do cholery! Natychmiast! W tej chwili! Jeśli tego nie zrobisz to ja… Ja… Ja nic nie mogę. Chociaż nie. Mogę czekać. Czekać i wierzyć. Wierzyć, w to, że będzie lepiej, jak tylko się obudzisz.

3518 wyświetleń
73 teksty
1 obserwujący
  • 7 March 2010, 08:32

    naprawdę świetne opowiadanie, czyta się właściwie jednym tchem.. Brawo! :)