Menu
Gildia Pióra na Patronite

Oddech - rozdział II

Skyline

Skyline

Czerń,
- Słyszysz mnie?
Nie chcę słyszeć. Uciążliwy ból przeszywa moją czaszkę. Mam w ustach słodki smak. Każda moja myśl skupia się właśnie na tym. Pragnę więcej.
- Otwórz oczy.
Mimo suchoty w gardle, mimo bezgranicznego zmęczenia chcę więcej. To jedyne o czym jestem w stanie myśleć.
- Chcę więcej – mój głos brzmi jak szorowanie paznokciami po tablicy, ledwie jestem w stanie odróżnić słowa, które są uzewnętrznieniem moich myśli. Chcę więcej.
- Kim jesteś?
Czy ten człowiek nie rozumie? Ja chcę więcej. Ja tego potrzebuje.
- Dajcie mi więcej – moje gardło ściera się na proch przy kolejnych słowach.
- Gdzie jesteś? – głos staje się coraz bardziej natarczywy.
- Więcej – czy jest w stanie usłyszeć błaganie w moim tonie. Oby.
- Nie chcesz wody? Wyglądasz na spragnioną.
- Błagam- mój głos milknie przez suchość. Nie jestem w stanie wykrztusić słowa.
- Jest uzależniona! – woła głos.
Zaskoczona otwieram oczy i natychmiast je zaciskam oślepiona białym światłem.
- Niemożliwe, dostała minimalną dawkę.
- Musi być podatna. Zabierzcie ją do Kier.
Co?
Znowu próbuję otworzyć oczy, tym razem spokojniej. Przygotowana na to co się stanie, powoli próbuje przyzwyczaić się do światła. Dopiero po dłuższej chwili jestem w stanie dostrzec niewyraźny zarys zwisającej nade mną twarzy,
To mężczyzna w podeszłym wieku o szpakowatych włosach i wyjątkowo błękitnych oczach.
Są błękitne jak to czego potrzebuje.
Przygląda mi się badawczym spojrzeniem, tak natarczywym, że próbuje się cofnąć i skryć się poza zasięgiem jego wzroku, Jednak, gdy tylko próbuje wpadam w górę poduszek, które na moment zabierają mi oddech. Są gorące, a powinny być zimne.
- X?
Tak się nazywam? Niech będzie, brzmi znajomo Jestem X i potrzebuję tego, co mi podali. Natychmiast. Paląca potrzeba pochłania moje wnętrzności, mój oddech i dobiera się do myśli.
- X, dasz radę wstać i pójść z nami?- jego głęboki głos zaczyna brzmieć przyjaźnie. Jego natarczywe spojrzenie ma w sobie coś smutnego i współczującego. To wszystko daję mi jasny i prosty przekaz: on nie jest moim wrogiem.
Moje mięśnie są otępiałe, a stopy obolałe. Wiem, że nie dam rady. Ale, czy jeśli z nim pójdę da mi to czego potrzebuje?
Dwie myśli na zmianę rozbrzmiewają mi w uszach, gdy próbuje wstać. On nie jest moim wrogiem. Może da mi to, czego potrzebuję.
Gdy tylko stawiam stopy na ziemi, coraz bardziej zaczynam czuć słabość, ale pragnienie dotarło do kości. To ono nimi porusz nie ja. To potrzeba karze mi podeprzeć się o metalową barierkę łóżka. Jednak potrzeba nie jest w stanie uchronić mnie przed wypadkiem. Jestem zbyt słaba.
Później widzę już tylko czerń.

Przebudzam się powoli, niechętna do rozwarcia powiek. Moje ciało wciąż jest nieprzytomne, całkowicie rozluźnione. Słyszę głosy:
- Podałam pierwszą dawkę, jeśli to typ A przebudzi się za pół godziny – pierwszy z pewnością należy do młodej kobiety.
- A jeśli to typ B? – to głęboki głos, tamtego staruszka.
- Jej stan zacznie się drastycznie pogarszać, Za pół godziny będzie po niej.
Biorę nagle gwałtowny wdech. Oni mówią o mnie. Mogę umrzeć. Paniczne myśli krążą mi po głowie, a puls przyśpiesza.
- X, słyszysz mnie?- kobieta jest wyraźnie oszołomiona. Czuję czyjąś dłoń zaciśniętą na moim nadgarstku.
Próbuje potrząsnąć głową, wyciągnąć rękę, cokolwiek. Jednak ciało wydaje się być odcięte od umysłu. Nie mam pojęcia, czy cokolwiek udaje mi się zrobić.
- X, wszystko będzie dobrze, Nikt nie umiera na mojej warcie – głos kobiety jest pełen determinacji. Jak łatwo mi zasnąć.

Siedzę w szklarni. Szklane chromowane ściany przepuszczają światło, ale nie ukazują widoków z zewnątrz. Otacza mnie mała dżungla składająca się z mnóstwa małych czarnych drzewek z drobnymi listkami w odcieniu fluorescencyjnej czerwieni i krzewów pokrytych trójkątnymi żółtymi pączkami. Po ścianach pnie się jaśniejący w półmroku turkusowy bluszcz, a ziemia pokryta jest rozłożystymi bordowymi kwiatami.
Zabiją mnie.
Jestem związana, w krześle. Jak oryginalnie. Sznur wbija mi się w skórę. Kieszenie munduru są puste, kapsułki z trucizną i broń zniknęły. Moje krzesło wydaje się być z rzeźbionego mahoniu. Szkoda, że nie zainwestowali w sznurek z jedwabiu.
- X? – wysoki kobiecy głos, surowy i bez krzty współczucia.
- X jest martwa. Zabiliście ją – chrypię i bezskutecznie próbuję się odwrócić, aby dojrzeć jej twarz.
- Więc z kim rozmawiam? – jej wysoki głos atakuje nagle przywodząc na myśli gwałtowne uderzenie batem.
Słyszę stukanie obcasów, gdy obchodzi mnie szerokim łukiem. Jest dość wysoka, aby nadmiar tłuszczu nie rzucał się w oczy, a jedynie zaokrąglał ciało, ale wzrost nie wpływa na twarz, a jest to twarz otyłej, zmęczonej i starej kobiety, Nienaturalnie jasne i wysoko upięte włosy muszą być farbowane. Rozciąga wysuszone usta w nienaturalnym uśmiechu.
Zabiją mnie. Więc czemu się nie zabawić?
- A z kim ja? – mój głos przypomina szum w zepsutym radiu, ale ona musi być zdolna do rozróżnienia słów, bo wyciąga się, tak aby być jeszcze bardziej wyprostowana i dopiero wtedy otwiera usta.
- Hydra, specjalistka od jeńców wojennych.
Biorę głęboki wdech, wstrzymując odruch wybuchnięcia śmiechem. U nas tę rolę pełnił C, też tak się nazywał, ale wszyscy wiedzieli co robił naprawdę.
- Miałaś na myśli specjalistka od tortur.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. ‘
- Skąd ten pomysł? – jej cienki głosik nie ma w sobie ani krzty ironii.
- A jak myślisz? – rzucam jej lekceważące spojrzenie.
Przez moment trwa cisza, która coraz bardziej zagęstnia atmosferę.
- Jak się nazywasz? – odpiera po chwili, znów niczym kobra wyskakująca do przodu, aby złapać swoją ofiarę.
Próbuję coś wyksztusić, cokolwiek, ale potrzebuję wody. Moje gardło to jedna wielka pustynia. Ona pochyla się po konewkę, którą następnie przechyla tuż nad moich gardłem. Czuje ulgę gdy woda schładza i nawilża moje gardło, ale nie mam zamiaru jej pić. Albo to trucizna, albo pragnie tym gestem pokazać mi, że jestem całkowicie na jej łasce. Nie jestem.
Wszystko wypluwam prosto na jej twarz.
Skrzywia się, po czym natychmiast wyciąga chusteczkę z kieszeni munduru i dokładnie ociera nią twarz.
Kantem oka dostrzegam nic nie znaczący szczegół, prosty, wyszywany znak na kawałku płótna. Czerwone serce. Dopiero wtedy się odzywam najdobitniej, jak potrafię.
- Nazywam się Naomi, zabiliście X.
Jej brwi podlatują do góry, ale reszta twarzy pozostaje niewzruszona.
- Nieprawda – proste słowo, wypowiedziane gwałtownie i przepełnione emocjami. Na moich oczach traci kontrolę.
- Bardzo dobry argument – oznajmiam pełna ironii.
- Dostaliśmy dokładne opisy znającej Kod od zaufanej osoby.
Czy ona naprawdę myśli, że nie słyszę tej histerycznej nutki w jej głosie.
Parskam ochrypłym śmiechem.
- Q chwalił się od tygodni, że wrabia Podpalaczy. Na przyszłość nie radzę ufać rudym fanatykom. Oni zawsze kłamią. – szepczę z szerokim uśmiechem na twarzy. Mogłabym tak umrzeć, widząc jej zagubioną minę, wściekłe spojrzenie i z każdą sekundą coraz bardziej histeryczny. To byłaby naprawdę dobra śmierć.
- Obserwowaliśmy cię, byłaś dobrze ochraniana podczas wyjść poza Bazę.
- Bo jestem wyjątkowo uzdolnionym rekrutem. Nie chcą mnie stracić. Mamy zbyt mało żołnierzy. Większość zabiliście – muszę powstrzymywać chichot, gdy wyjaśniam jej to wszystko jak małemu dziecku.
- Jeden z dawnych znajomych X, rozpoznał cię.
Zagryza dolną wargę tak mocno, że po ustach spływa jej krew. Zbielałe od uścisku knykcie odznaczają się nawet w półmroku.
- Ona miała niebieskie oczy, ja turkusowe. Jest daltonistą? – tym razem już się otwarcie śmieję. Nie ma sensu tego powstrzymywać.
- Nawet jeśli nią nie jesteś, znasz Kod. Miała obowiązek ci go przekazać.
- Hmm… niech pomyślę. Może nie zdążyła? Dość szybko ją zabiliście – mój głos ocieka ironią, a na czole Hydry pojawia się kolejna zmarszczka
- Nasze społeczeństwo nie popełnia błędów – mówi to z niewiarygodnym przekonaniem.
- Nikt nie jest doskonały.
Gdy zbliża się o kąg wszystkie moje mięśnie napinają się do niemożliwego stopnia, a wtedy ona wyciąga zapalniczkę. Może to z oczekiwania wstrzymuję oddech, kiedy ona wyciąga ją tuż nad moim nosem. Wtedy płomień zmienia barwę. Staję się niebieski.
Widzę tylko ten przesycony błękit, gdy moje ciało staje się bezwładne. Widzę tylko go, gdy moje powieki opadają. Widzę go nawet gdy zasypiam.

- Obudź się! – piskliwy głos przeszywa moją głowę wywołując przenikliwy ból.
Natychmiast próbuję złapać się za skronie. Kolejna fala uciążliwego bólu i otępienie w palcach, przypominają mi, czemu nie mogę.
Zostałam porwana.
To takie surrealistyczne. To takie niemożliwe, Nie mogli mnie porwać. Jestem tylko rekrutem. Tyle, że oni tego nie wiedzą.
- Otwórz oczy! – kolejny krzyk sprawia mi tylko więcej bólu.
Natychmiast rozwieram powieki i próbuję zaczerpnąć spokojny oddech.
Nade mną wisi twarz o wysokim czole, ukrytym pod burzą jasnych włosów i odstającym skrzywionym nosie. Na piersi mężczyzny widnieje srebra odznaka. Ma na sobie mundur, a w dłoni pistolet.
Twarz człowieka, którego znałam i widziałam setki razy z X. Wołaliśmy na niego K, zanim nie umarł. K nie żyję.

1329 wyświetleń
27 tekstów
0 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!