Menu
Gildia Pióra na Patronite

Chcieli by zabrała ich razem... część IV. Ostatnia

Pina92

Pina92

Było jasne że za chwilę spadnie deszcz. Ludzie, którzy z tego czy innego powodu znaleźli się na dworze, śpiesznie wędrowali do domu modląc się w duchu by udało im się tam dostać jeszcze przed ulewą.

Tylko ona szła powoli, monotonnie, wręcz flegmatycznie, powłócząc nogami tak jakby były one dla niej zbędnym balastem. Wyglądała na bardzo przygnębioną. Jej głowa pochylona była ku ziemi i choć mimika jej twarzy nie wyrażała już żadnych uczuć, dobry obserwator mógł dostrzec w jej oczach ogromne rozgoryczenie, rozczarowanie i smutek.

Po chwili zaczęło padać, ona jednak zdawała się tego nie zauważać, pogrążona we własnych myślach wędrowała nadal w tym samym nieśpiesznym tempie.

W pewnym momencie jej oczy zeszkliły się, a po policzkach popłynęły łzy, które natychmiast zmieszały się z kroplami deszczu.

„Dlaczego właśnie nas to spotkało?”

W końcu dotarła do starego, zaniedbanego placu zabaw. Było to miejsce, do którego rzadko kiedy ktoś przychodził, dzieci wybierały nowoczesny plac umieszczony dwie przecznice dalej, dorośli natomiast mijali go bez cienia zainteresowania, nie unosząc nawet brwi w jego kierunku.

Dziewczyna wyraźnie jednak lubiła to miejsce, weszła po kilku stopniach do drewnianego domku i usiadła na sękatej ławce, która znajdowała w jego wnętrzu. Przychodziła tu zawsze ilekroć miała jakiś problem, albo z czymś sobie nie radziła. Miejsce to bowiem, przepełnione szczęśliwymi wspomnieniami z dzieciństwa, napełniało ją jakimś dziwnym spokojem, pozwalało jej na nowo zebrać myśli i spojrzeć na życie nieco inaczej niż dotychczas, z zupełnie nowej, innej perspektywy.

Czasami wracając tu miała wrażanie, iż tak naprawdę powraca do dzieciństwa.

Wszystko nagle stawało się proste, a troski, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zamieniały się w błahostki. Miała nadzieję, że tak stanie się i tym razem.

Rozejrzała się po domku.

Nagle w oczy rzuciło jej się zdanie napisane dużymi, czarnymi literami na lekko zbutwiałej desce.

- Życie to gra, a śmierć to tylko zmiana planszy. – Przeczytała głośno.

Zamyśliła się. Jeśli tak do tego podejść to jej przyjaciel przechodzi właśnie na kolejny etap. Ale zaraz, zaraz przecież oni grają w jednej drużynie! Nie można zostawić sprzymierzeńca samego! On musi zostać na tym poziomie! Albo… Albo ona musi przejść razem z nim na następny… Nagle przed oczami stanęła jej pewna reminiscencja.

- Wiktor obiecasz mi coś? – zapytała kilkuletnia dziewczynka klękając obok chłopca w tym samym wieku i wyciągając mu z dłoni czerwony samochód strażacki.

Chłopczyk chwycił ją za małą, pulchną rączkę, spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się. Wyraźnie lubił jej bliskość.

- Co? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

- To, że zawsze będziesz ze mną. – Odparła rezolutnie.

- Zawsze?

- Do końca.

- Do końca życia?

- Do końca świata.

- To świat ma koniec? – ton jakim Wiktor wypowiedział to zdanie wyrażał najprawdziwszą ciekawość.

- Mam nadzieję, że nie. Ale życie kończy się na pewno, dlatego lepiej nie obiecywać nic tylko do końca życia. Więc jak będzie?

- Mogę obiecać. Przecież i tak nie wyobrażam sobie życia… Znaczy świata bez ciebie.

- To ja pierwsza – twarz dziewczynki rozjaśnił promienny uśmiech. Chwyciła mocniej dłoń chłopca i z przejęciem zaczęła szeptać formułkę, którą opracowała już kilka dni temu. – Ja Joasia, obiecuję ci Wiktor, że nie opuszczę cię aż do końca świata. Teraz ty…

- Ja obiecuję ci, że do końca świata cię nie opuszczę – powiedział na wydechu chłopiec.

- Teraz musimy to przypieczętować – rzekła dziewczynka choć nie do końca rozumiała znaczenie tego słowa.

- Jak?

W odpowiedzi delikatnie go pocałowała.

Przez chwilę panowała cisza. Asia wróciła do porzuconej w kącie pokoju lalki, a Wiktor na powrót zajął się samochodem strażackim. Mogło wydawać się wręcz, że ta rozmowa, która jakby nie spojrzeć była wyjątkowo poważna jak na dwójkę kilkulatków nie miała miejsca. Nagłe chłopiec znieruchomiał i zadał wyraźnie nurtujące go pytanie:

- A co będzie gdy umrę?

- Ja umrę razem z tobą. – Odparła lekko dziewczynka nie odwracając wzroku od blond czupryny plastikowej zabawki.

Wiktor odetchnął i powrócił do swojego zajęcia.

Chwila ta wyryła się pamięci Aśki tak dokładnie prawdopodobnie dlatego, iż był to najbliższy w życiu fizyczny kontakt pomiędzy nią, a Wiktorem. Więź psychiczna wraz z upływem lat stawała się coraz silniejsza, ale cielesność zostawili za sobą. Ona była zbyt nieśmiała by obnażyć swoje prawdziwe uczucia, a on… On chyba bał się, że ucierpi na tym ich przyjaźń. Teraz obydwoje tego żałowali, ale to już nie istotne. Teraz ważne były tylko wnioski, do których Joanna doszła podczas pobytu na placu. Już wiedziała co zrobi. Podniosła się szybko i opuściła domek.

***

Płakał. Płakał tak smutno i żałośnie jak jeszcze nigdy w życiu. Już teraz miał gdzieś kto może go zobaczyć i co może sobie o nim pomyśleć. Sęk w tym, że płacz pomaga, ale tylko póki się płacze, kiedyś w końcu (chcąc czy nie chcąc) trzeba przestać i wówczas człowiek zazwyczaj czuje się jeszcze gorzej niż wcześniej. Tak było i w jego przypadku. Gdy łzy przestały płynąć, a szloch przemienił się w cichy jęk Wiktor, ten wiecznie uśmiechnięty, tętniący optymizmem i humorem Wiktor, zaczął snuć coraz czarniejsze wizje dotyczące swojej śmierci. Widział siebie przygnębionego, zapomnianego przez przyjaciół, umierającego samotnie w tej, ponurej, szpitalnej sali. Wciąż przeżywał na nową tą chwilę, gdy dowiedział się, jak mało czasu mu zostało, jedną, krótką chwilę, która złamała jego życie, zgniotła je niczym nikomu niepotrzebną kartkę papieru, a w uszach wciąż brzęczały mu lekarskie słowa będące jednoznacznym wyrokiem, nieodwołalnym orzeczeniem skazującym go na śmierć.

Nagle usłyszał, że ktoś otwiera drzwi. Szczelniej okrył się kołdrą. Nie miał ochoty na rozmowę. Z nikim.

- Spójrz na mnie. – Usłyszał pewny siebie jak nigdy głos Joanny.

Nie mógł się nie odwrócić. W jej tonie wyraźnie można było dostrzec determinację i desperacje. Zrzucił z siebie nakrycie i przewrócił się o 180 stopni. Dziewczyna była cała mokra, jej włosy, nieułożone i posklejane, poprzyklejały się do twarzy. Na policzkach miała czarne ślady, pozostawione przez makijaż, który pod wpływem łez i deszczu został doszczętnie rozmazany. Miała zaczerwienione oczy i zapuchnięte powieki. Mimo wszystko zdawała się emanować spokojem. Usiadła na brzegu łóżka i złapała rękę Wiktora.

- Ja… - Zdołał tylko powiedzieć chłopak.

- Milcz. – szepnęła mocniej ściskając jego dłoń - Teraz ja będę mówić. Pamiętasz czasy, gdy bawiliśmy się w dwóch muszkieterów? Obiecaliśmy sobie, że zawsze niezależnie od tego co się stanie będziemy razem, ponieważ gramy w jednej drużynie.

- Pamiętam. Jeden za wszystkich wszyscy za jednego… - rzekł cicho.

- A pamiętasz kiedy uczyłam się jeździć na rowerze bez małych kółek?

- Pamiętam. – Powtórzył.. – Przewróciłaś się i potwornie płakałaś.

- Próbowałeś mnie pocieszyć, ale w żaden sposób nie mogłeś tego dokonać. W końcu wsiadłeś na swój rower i celowo się przewróciłeś tylko po to żebym wiedziała, że czujesz to samo co ja… Właśnie wtedy po raz pierwszy padło to magiczne słowo, towarzyszące nam przez resztę życie - „przyjaźń”. Powiedziałeś mi, ze prawdziwi przyjaciele muszą dzielić nie tylko radości, ale i smutki. - W jej oczach zabłysnęły łzy. – Później przez trzy tygodnie paradowaliśmy z nogami owiniętymi w bandaże. Nie dlatego, że nas bolały. Czuliśmy się tą sytuacją związani i zjednoczeni. – dziewczyna przerwała i uśmiechnęła się smutno. Po chwili kontynuowała - A pamiętasz kiedy wyjechałeś na całe wakacje do Hiszpanii? Koszmarnie za tobą tęskniłam, prawie nie jadłam, źle spałam i nabiłam najwyższy w historii mojej rodziny rachunek za telefon.

- Pamiętam Asiu, ale nadal nie rozumiem do czego zmierzasz

Dziewczyna spojrzała głęboko w oczy Wiktora.

- Teraz znowu chcesz mnie zostawić. I to nie na głupie dwa miesiące. Na resztę życia. – Po policzku Aśki popłynęła srebrzysta łza. – A ja… Ja sobie bez ciebie nie poradzę. Przerosną mnie najprostsze czynności i… Chcę odejść razem z tobą. – Powiedziała pewnie.

- Razem ze mną? - przez chwilę patrzył na nią zdziwiony. – O czym ty… - I nagle dotarło do niego co Joanna miała na myśli – Nie! Ty chyba żartujesz!

- Wiktor ja to wszystko przemyślałam.

- Zwariowałaś! Ty musisz żyć. Nie masz prawa…

- Wiktor opanuj się i mnie wysłuchaj! – Dziewczyna wstała i zaczęła przechadzać się w tą i z powrotem po sali. – Wszystkie moje najszczęśliwsze wspomnienia są związane z tobą, a te najgorsze z brakiem ciebie. Zostawiając mnie tu samą uczynisz mnie najnieszczęśliwszą osobą na świecie. I tak nie będę żyć mimo tego, że będę oddychać, moje serce będzie bić, a mózg przetwarzał impuls nerwowy. Będę jak maszyna. Tego dla mnie chcesz?

- Asiu czeka cię fantastyczna przyszłość…

- Gdy ciebie nie będzie z mojego słownika zniknie słowo „fantastyczna”.

- Jak ty to sobie wyobrażasz?

- Mam tabletki – wyjęła z torebki mały flakonik. – Powinny poradzić sobie z nami dość szybko. Nie będziemy cierpieć. Po prostu zaśniemy z tym, że już nigdy więcej się nie obudzimy.

- Asiu to nie ma sensu – spojrzał na nią błagalnie.

Dziewczyna ponownie spojrzała w oczy Wiktora.

- Pamiętasz? „Kiedy ty umrzesz ja umrę razem z tobą”.

- Byliśmy dziećmi… Dlaczego chcesz przekreślić wszystkie swoje marzenia?

- Bo cię kocham idioto! – Aśka rozpłakała się na dobre – I wszystkie moje marzenie zostały przekreślone dokładnie w tym momencie, w którym powiedziałeś, że umierasz. Wiesz dlaczego? Bo wszystkie dotyczyły naszej wspólnej przyszłości. Pojmij w końcu, że w naszym przypadku nie ma ty i ja – jesteśmy my.

Wiktor spojrzał na nią jak jeszcze nigdy w życiu. Wzrokiem przepełnionym miłością, ciepłem i oddaniem. Jej argumentacja go przekonała. Przecież on też kochał ją całą duszą i jeśli to ona była by chora on postąpił by dokładnie tak samo, a poza tym jeśli naprawdę istniało jakieś życie po śmierci to on nie wyobrażał go sobie bez niej. Wstał i delikatnie ją pocałował. Oddała mu pocałunek. Przez ten moment mieli wrażenie, że czas stanął w miejscu. Zjednoczeni w obliczu śmierci, straciwszy tyle czasu przez własne tchórzostwo, starali się w tych ostatnich chwilach wyrazić wszystko co do siebie czuli.

- Joasiu zrobimy to. Ale nie dzisiaj i nie tutaj. Jutro wychodzę. Mama nie chciała bym ostatnie tygodnie spędził w tak smutnym miejscu. Przyjdź do mnie w poniedziałek o 19. Postaram się żebyśmy byli sami. A teraz idź już.

- Ale…

- Idź Asiu.

Spojrzała na niego i wyszła z sali, a gdy tylko to zrobiła Wiktor wybuchnął płaczem. Przepełniało go uczucie żalu i rozgoryczenia. Jak to możliwe, że potrzebna była jego choroba by powiedzieli sobie co do siebie czują? I dlaczego teraz kiedy już sobie to wyznali ich bajka musi się zakończyć jeszcze nim tak naprawdę się zaczęła?

***

Usłyszał ciche pukanie do drzwi.

Powoli, wręcz ślimaczym krokiem ruszył w ich kierunku. Zabawne co choroba robi z ludźmi. Zeszłoroczny mistrz województwa w lekkoatletyce teraz nie miał wystarczająco siły by pokonać kilkanaście metrów dzielących go od korytarza.

- Idę! – krzyknął gdy był mniej więcej w połowie drogi.

W końcu dotarł do korytarza. Dysząc ciężko otarł pot z czoła i przekręcił klucz w zamku. Chwycił za klamkę by po chwili otworzyć drzwi. Na ganku zobaczył ją. Piękną jak nigdy, ubraną w zielono-turkusową sukienkę, której pierwotnym przeznaczeniem był bal maturalny.

Uśmiechnął się i powiedział:

- Witaj Asieńko. Wejdź. Kolacja już gotowa.

Odwzajemniła uśmiech i przekroczyła próg.

Wiktor chwycił ją pod rękę i ruszyli w kierunku kuchni. Kiedy tam dotarli Joanna aż westchnęła. Niewielki stolik okryty by czerwonym obrusem, na jego środku stała zapalona świeczka, a przy brzegu, po przeciwległych stronach dwa talerze ze spaghetti – specjałem Wiktora. Z głośników stojących nieopodal sączyła się cicha, spokojna i przyjemna muzyka.

- Zadałeś sobie dużo trudu – powiedziała brunetka siadając przy jednym z nakryć.

- Dla ciebie wszystko. – Odparł patrząc na nią radośnie.

Jedli rozmawiając o błahostkach, zupełnie jak za dawnych czasów, gdy nie wisiała nad nimi żadna śmiertelna choroba, gdy wszystko było proste, infantylne i dziecinne, zupełnie jakby nie myśleli o tym, że jest to ich ostatni wieczór, że dzisiaj wszystko dobiegnie końca, tak jakby spotkali się tylko po to by wymienić poglądy o oglądanym niedawno filmie, najciekawszej książce jaką kiedykolwiek przeczytali i najdziwniejszym zdarzeniu w jakim wzięli udział. Zaśmiewali się do łez z opowiadanych historii tak jakby sama możliwość przebywania razem była wynagrodzeniem, za wszystkie doznane krzywdy, za niepewne jutro, za to, iż los wystawił ich na tak okrutną próbę.

- Zatańczymy? – zapytał chłopak w pewnym momencie.

- Dasz radę?

- Jasne.

- W takim razie bardzo chętnie. – podała mu rękę.

Chwycił ją i przyciągnął dziewczynę do siebie. Kiwali się rytmicznie w takt muzyki. Ta bliskość, którą odczuwali w tym tańcu, dodawała im sił. Prawdopodobnie właśnie dlatego nie wypuścili się z objęć ani podczas pisania listu do rodziców, ani wtedy, gdy szli do pokoju Wiktora, a nawet wówczas gdy przełykali po kilka tabletek, dzięki którym mieli zasnąć i obudzić się już w zupełnie innym miejscu.

Położyli się łóżku. Wtuleni w siebie oczekiwali śmierci, która zaczynała obejmować ich bardzo powoli i delikatnie. Z sekundy na sekundę byli coraz bardziej słabi i senni. W końcu ostatkiem sił Asia wyszeptała:

- Do końca świata.

- Do końca świata. – Odparł Wiktor przytuliwszy ją mocniej.

I nadeszła ta chwila. Chwila, której obydwoje już wyczekiwali, bo przecież oni właśnie tego pragnęli… Chcieli by śmierć zabrała ich razem.

***

I tu właściwie mogłaby zakończyć się historia Joanny i Wiktora, ale przecież tylko ich życie dobiegło końca. Świat trwa nadal, a oni obiecali sobie, że będą razem właśnie do końca świata.

3519 wyświetleń
73 teksty
1 obserwujący
  • ferskaa

    2 September 2010, 18:40

    cudowne to opowiadanie!

  • BlueCard

    31 August 2010, 14:29

    wow . piękne !

  • mimimi

    30 August 2010, 21:11

    piękne, naprawdę piękne, tylko strasznie smutne, chociaż "dla należycie zorganizowanego umysłu, śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody..."
    ;)