Menu
Gildia Pióra na Patronite

To tylko zły sen

Biegnę, uciekam tak szybko jak potrafie, ale coś mnie hamuje. Jakbym biegł w wodzie, albo w bagnie. Jedyne co słysze to swój zdyszany oddech, jedyne co widzę, to ciemność, a w powietrzu czuję zapach potu, potu, który spływa mi po skroniach i karku. Jest lepki i czuję jak z chwili na chwile robi mi się gorąco. Próbuje krzyczeć, ale nie słysze swojego głosu. Zamykam oczy w tej ciemności, w nadziei, że jak je otworze zobacze światło. Błąd! Kiedy je otwieram atakuje mnie lodowata woda. Do oczu, nosa i ust wdziera się woda, wokół otacza mnie woda. Już nie uciekam, teraz tone, a nigdzie pomcy. Przestaje się szamotać z czymś, z czym i tak czuję, że nie wygram. Dryfuje w tym błękitnym zimnie, oczy ponownie mam zamknięte, a kiedy je otwieram, kiedy w końcu je otwieram widzę...szary, nieco brudny sufit swojej sypialni. To był tylko sen, kolejny koszmar, który pewnie ma jakieś znaczenie, ale sam nie wiem czy chcę je poznać. Od jakiegoś czasu je miewam i od jakiegoś czasu budzę się bardziej zmęczony niż się kładłem. Zdrętwiałe ciało, skopana kołdra i zimny pot ze strachu. Wokół ciemność i tylko niewyraźne kontury mebli. Odwracam powoli głowe w prawo i spoglądam na świecące na zielono liczby wskazujące, która jest godzina. Dokładnie trzecia rano. Ta godzina już zaczęła mnie prześladować, kolejny znak? Boję się i by ten strach przegonić siadam gwałtownie na łóżku, aż zakręciło mi się przed oczami, które dopiero zaczęły przyzwyczajać się do ciemności. Gdybym był kotem, nie miał bym takich problemów. Mruczał bym tylko pieszczony czyimiś dłońmi, czasem złapał bym mysz by ją zabić i wyładować agresje...nie lubię mleka, trudno. Ziewnąłem, przeciągnąłem się wyciągając ramiona wysoko w góre, by po chwili wyskoczyć z pościeli i równie szybko znaleźć się przy oknie. Przez szybe wdziera się poświata księżyca, na chodniku nie ma nikogo, leży tylko biały puch, śnieg jeszcze nie odgarnięty. Teraz wszyscy śpią wtuleni w ramiona kogoś kogo kochają, jest im ciepło i czują się bezpieczni. Noce przed Bożym Narodzeniem, w które nie wierze, chyba powinny takie być. Dni i noce z kimś ważnym. Często się zastanawiam jakby to było troszczyć się o kogoś i dbać o niego. Czy odwdzięczył by sie tym samym? Jestem sam...z wyboru czy los tak chciał? Nie jest mi z tym dobrze, więc to raczej nie mój wybór. Z drugiej strony uciekam jak tylko ktoś wyciąga w moją stronę dłoń. Dziki kot, zaniedbany i nieprzystosowany, to ja. Zielone oczy i czarne, długie futro, sięga mi ramion. Szczupły by nie powiedzieć chudy, blady. Kolejne ziewnięcie, robi mi się za zimno więc wracam do łóżka, w którym wcale nie jest cieplej. Podkulam nogi, obejmuje je ramionami, zamykam oczy i wyobrażam sobie, że jestem kimś innym, że jestem gdzie indziej, że jestem szczęśliwy. Chociaż nie wiem co to znaczy.
Mrrr....mrrr...miaaauuu! Budzę się, a raczej zostaję obudzony przez wyraźny pomruk niezadowolenia. Ten pomruk to Radża, mój kot. Spał na łóżku i został przeze mnie nieco poturbowany gdy przekręcałem się z boku na bok. Łapie go i głaszcze w ramach przeprosin, ale ta dumna bestia tak łatwo się nie daje. Jego zielone ślepia wyraźnie mówią, że jest zły i chce jeść. Puszczam go, a ten swoim zwinnym, kocim ruchem, wybiega do kuchni. Też tam ide, chociaż na pewno nie wygląda to tak zgrabnie jak w jego przypadku. Jeszcze się nie dobudziłem, a te nocne koszmary nie pomagają mi się wyspać. Mała, żółtawa kuchnia w której tylko się odwrócisz i już jesteś w jej drugim końcu. Przynajmniej przytulna. Jedno okno pozwala mi zobaczyć co się dzieje przed blokiem, ale w zimie żadne dziecko nie bawi się o tej porze na zewnątrz. Za zimno, a komputer tak kusi. Nastawiam wode na herbate, bo kawy nie pije od jakiegoś czasu. Myślałem, że jak przestane będę lepiej spał, nic z tego, ale nawyk do herbaty pozostał. Naturalny narkotyk, uzależnienie. Znów ziewam, nawet nie chcę patrzeć do lustra, jak cienie pod oczami jeszcze pogłębiły swój odcień. Radża siada przy lodówce i wlepia we mnie swoje spojrzenie mówiące 'Na co czekasz? Na oklaski?'. Ma racje. Szybko wykładam mu do miski jego papkowate jedzenie z puszki, które tak uwielbia, a sam siadam z herbatą przy stole. Kot zajął się jedzeniem, a ja znów myślami. Ogrzewam kościste dłonie o ciepły kubek i myśle, myśle, myśle...kiedy myśli się zacinają, biore łyk i od nowa. Do czego dochodzę? Do niczego, ale melancholia to stan który już prawie w ogóle mnie nie opuszcza. Kiedy kubek robi się pusty, wstaje, płukam go i wracam do sypialni. Z sypialni do łazienki i tak po godzinie jestem ubrany, czysty, a na twarzy mam maske zadowolonego z życia faceta. Boże...co za koszmarnie sztuczny uśmiech!

2489 wyświetleń
16 tekstów
0 obserwujących
  • obito

    27 July 2011, 14:42

    Dobre, klimat snu w miarę utrzymany.