...a może ulecznone serce to takie, które potrafi bez bólu zaakceptować, że błądzić i ranić (nawet nieświadomie) jest rzeczą ludzką i nie musi wykluczać miłości... Miłość jest wtedy po to, by te zranienia uzdrawiać, rozumuieć, przepracować, dać siłę i wolność. Obawiam się, że możemy bardzo cierpieć oszukując się, że możemy zaufać, że ktokolwiek tak odgadnie oczekiwania naszego serca, nasze myśli i nasze uczucia, by nas nigdy nie "zranić"..... Takie zaufanie, sądze, jest trochę ślepe i nakłada za duży do udźwignięcia ciężar i na nas i na kogoś, kogo obarczamy takim zaufaniem.... Ale to akurat takie moje refleksje wyrośnięte na wielokrotnym "zaufaniu"....