Musnęłaś szyją aksamitną moje usta spragnione. opuszki palców piersiami czule pieściłaś. Usta z zaskoczenia otwarte zamknęłaś swoimi. Każdego zakamarka smak łapczywie kradłem, jakby świadomy, że kiedyś mi tego zabraknie... Słońce wybuchło w nas topiąc zimy odległe.
Czy to ja zaniedbałem ogień w kominku? Czy wiatr zimny wygasił drewno ledwie nadpalone?
Ewelino, piszę to, co piszę... to, co w duszy zabrzęczy. Nie znalazłem na to lepszego miejsca i... jestem uparty. Rozumiem, że końcówka beznadziejna... Przykro mi, że Ci się nie podoba, ale nie będę zmieniał, wybacz. :)
Ala, myślałem sobie, że bardziej przejrzyście wyrazisz opinię w stylu - jakie to przewidywalnie nudne... :)))
Aga, tylko początek. Końcówkę możesz pominąć, jeśli zimnym wieczorem zechcesz sobie ją... pomyśleć. :)
Arturze, cholera... ładne... masz imię. :D I bez podtekstów, wcale Cię nie podrywam. :)))