Dobre serce, ręce gotowe do pracy i droga istota obok…a reszta to tylko kwestia wymyślenia wspólnej definicji szczęścia i radość z dokładania cegiełek…
Dziękuję Malwinko za opinię :).I bardzo dobrze, że masz inne zdanie i podejście do tej kwestii... Napiszę Ci tak...W moim związku, szczęśliwym związku dobraliśmy się mając bardzo podobne pasje...oczywiście różniliśmy się pewnymi poglądami na życie, ale ponad tymi poglądami była miłość...Daliśmy sobie przestrzeń prywatności którą ze wszech miar szanujemy... Można zbudować też wspólne marzenia różniąc się pięknie...:). Pozdrawiam :)
A co jeśli nie można wymyśleć WSPÓLNEJ definicji szczęścia, bo dzielą ją odmienne poglądy, których przekroczenie, obustronne pójście na kompromis w kwestiach fundamentalnych, takich jak wiara, religia, pojmowanie moralności, odróżnianie dobra od zła, wykraczałoby możliwości jednoczesnego kochania drugiej osoby i pozostawania w zgodzie ze sobą... jeśli tak podstawowe sprawy dzielą, podstawowe ale stojące swą wartością ponad miłość (w tym romantyczną) to czy to oznacza, że nie wystarczy dobre serce i chęć do pracy? Czasem zastanawiam się, jak niby tworzy szczęście para: on-buddysta, ona-żydówka. A czy satanista może zakochać się w katoliczce? Tu już chyba nie ma mowy o zwykłym dobrym sercu, kiedy jego "bóg" nienawidzi jej boga. No to jak wtedy definiować wspólne szczęście??? Wtedy trzeba po prostu odejść. Bo nawracanie jednej strony przez drugą na siłę, tak czy owak nie jest dowodem miłości ale samolubstwa. No nie wiem. Po prostu skupiłam się na przypadku, kiedy twoja myśl Gerardzie, nie jest taka oczywista do zastosowania.. Ale wielki plus. :)
Skąd tyle pogody ducha???...dobre pytanie :).Pewnie dlatego, że lubię budować a nie rujnować...Staram się dostrzegać to, co dobre i piękne i tym napełniam swoje serce swój dzień...Pozdrawiam i dziękuję.