tak, zgadzam się to byłoby chore, ale lęk przed karą czy zakaz także nie pomaga nie możesz odebrać mocy złu (to znaczy możesz - ale to trudne) bo to ty (ja, my) jesteśmy złem, a ono nami tak mianownikiem jest lęk oddziałujący na ego śmiem nawet stwierdzić, że z jego powodu robimy wszystko co śmiemy zwać zarówno "złem" jak i "dobrem" (to czy jest tym czy tamtym to zwykle kwestia subiektywna, co nie oznacza, że nie istnieje miłość) tak myślę
To ciekawe :) Ale popatrz, trochę niemożliwością i szaleństwem byłoby wypróbowywanie wszystkich grzechów, żeby im 'odebrać moc'. No nie? Chyba jest coś, co można by nazwać jakims wspólnym mianownikiem większości tych sytuacji - i gdy odpowiednio sobie "to coś" uświadomimy i poznamy, to odbierzemy moc większości takich zniewoleń i grzechów. Coś jak z myślą, że najbardziej boimy się tego, czego nie znamy. Myślę, że można w pewien sposób 'poznać' różne stany, w których można by się znaleźć, obserwując ich wspólny mianownik i doświadczając go mocno na swoim lokalnym, własnym przykładzie. Zapewne podłoże mojego i czyjegoś cierpienia można sprowadzic do podobnego źródła. Więc coś mi się wydaje, że lepiej dobrze się zapoznać z tym źródłem, niż próbować wszytkich po kolei owoców i sobie to sprawdzać, jak mi jest z takim grzechem, a jak z innym.... Jak myślisz?
dzięki nie chodzi o to by czegokolwiek się pozbywać, a pozwolić się sobie w tym zanurzyć (ubrudzić) to takie proste i zarazem bezskuteczne unikać grzechu "grzech" popełniać należy świadomie - jedynie wtedy możemy "poniekąd" zapanować nad złem (choć to nietrafnie ujęte) gdy w jakimś stopniu zmierzyłeś się ze śmiercią, samotnością, gdy już wychodziłeś z "duszą" na wierzchu na słońce, "diabeł" musi się bardzo nasilić by wzbudzić w tobie lęk (choć pewnie nie jedno jeszcze potrafi)
Dziękuję, Daniel. Dotykasz trudnych duchowych prawd - i bardzo potrzebnych. Masz tak wiele racji. Pisząc o miłości i akceptacji zwracasz uwagę na coś, co jest przeciwieństwem lęku - zaś lęk jest źródłem naszych zniewoleń.... Więc to jak z ciemnością - chcąc się jej pozbyć, trzeba zapalić światło. Dziękuję :)
jedyna droga do wolności prowadzi poprzez akceptację i miłość zniewolenia jedynie wtedy paradoksalnie możesz (choć to raczej już nie ty, bo przecież możliwość wynika z wolności) coś zmienić (więc raczej może się coś zmienić)
to tak jak alkoholik uważający, że panuje nad alkoholem i jak chce to może nie pić pierwsze co to musi uznać, że jest wobec niego (alkoholu) bezsilny i dopóki nie zaakceptuje tego faktu, nie pokocha swej bezsilności nic się nie zmieni
Dobre pytanie - na ile zniewolenia to jeszcze my, a na ile to już nie my....? W końcu to one nas wybrały, a my otworzyliśmy się na nie...a może to my je wybraliśmy, nieświadomie? I teraz już nie wiadomo, czy bardziej one decydują o nas, czy po prostu nasza bierność i ciche przyzwolenie są ich żywicielem... Zatracamy siebie, stając się zniewolonymi. A jednocześnie, ukształtowani przez tyle uwarunkowań i systemów, widzimy, że nie ma momentu, w którym jeszcze nie jesteśmy zniewoleni na tyle, by jeszcze podejmować wolne decyzje. Wolność okazuje się czymś bardzo deficytowym, czego smaku nigdy nie znamy, zanim jej nie osiągniemy, ale tej wolności nie osiąga się bez wewnętrznej walki i bez kapitulacji "starego mnie".... Niby prosta rzecz - wolność - a prawnie niemożliwa do osiągnięcia w obecnych warunkach... Dziękuję Wam za opinie :)