Menu
Gildia Pióra na Patronite

25.12.2014r. cz.3

Za brzeziną poprowadzona jest linia wysokiego napięcia, a pod nią jest gąszcz wszelkich samosiejek, przez który przedzieram się, a nad głową buczą mi tryliardy elektronów płynących by życie miało sens i jednak miało chwile z bajki, ot choćby w klinice profesora Religii w Zabrzu, gdzie komuś wywalczono zdrowie wbrew, wbrew właśnie logice i zasadom, bo to my tworzymy je nowe i sensowne i ciągle tworzymy. Dochodzę do kolejnego segmentu lasu - jest nim znowu sośnina. Najciekawszym jego elementem dla mnie są pnącza jeżyn, które są długie na 3 - 4 metry i wspinają się po młodych jarzębinach, czeremchach, bukach. Teraz najbardziej przykuwają mój wzrok i są oazami zieleni pośród szarzyzny i brązów. Mijając je dostrzegam wysepki zieleni, którą stanowią paprocie, a to oznacza, że temperatura w tej części lasu nie spadła jeszcze zbyt nisko, bo rośliny to bardzo wrażliwe. Znowu rozety niecierpków płożą się na delikatnym jasno zielonym mchu, który w normalnych, typowych zimowych okolicznościach przyrody winien też już być zgniłą zielenią, a nawet szarością i to przykrytą warstwą śnieżnej pierzyny. Przecinam leśną drogę. Leśne drogi obsadzone są po obu stronach brzozami, których perspektywy są po prostu piękne o każdej porze roku. Lubię patrzeć w ich zawężające się dale zimą gdy pokrywa je śnieg, szać, krople zamarzniętego deszczu prawie łamiące gałęzie. Lubię być przy nich wiosną dla miliony kropel deszczu skrzących się na młodych zielonych listkach. Patrzę i jakież wzruszenie mnie ogarnia, to jest własnie moja medytacja, stan pełni, w którym jestem ponad wszystko co ludzkie, nic nie potrzebuję, a tylko obserwuję, jednocześnie będąc częścią czegoś spełnionego. Ależ to piękne. Trudno naprawdę oddać ten stan, bo w języku polskim nie ma takich słów, a ni w człowieku takich zmysłów. To inne - dobrze na pewno. Lubię tu przychodzić o świcie i patrzeć jak wypełniają się słońcem, jak zmieniają się ich wzajemne relacje potem w zenicie i znowuż gdy słońce staje u zachodnich bram europy. Odcienie zieleni zmieniają się pod wpływem pędzla ognistej planety, którego włoskami są promienie słońca i z różną mocą muskają płótno z zieleni listków. A jeszcze inaczej jest, gdy włącza się w scenariusz wiatr, to widowisko jest już orkiestrą, barw, fleszy, błysków, sekundowych pejzaży. I tak przychodzę tu aż do jesieni, a kolory jesieni są mi najprzyjemniejsze w wykonaniu wyżej wymienionego boskiego zestawu. Zaryzykuję, że ze mną i słońcem ten las jest pełnią czegoś absolutnie dobrego. Decyduję się by iść tą leśną drogą na południe. Przecinam zaraz kolejną drogę i wchodzę do kolejnego kwadratu lasu. Też sosna, która doprowadza mnie do śródleśnego rowu melioracyjnego za którym jest olchowy młodnik zarośnięty tysiącami wyschniętych kikutów mimoz. Idę wzdłuż potoku na wschód, a to oznacza, że zawracam, że kieruję się z powrotem do miasta. Nad potokiem chylą się gniazdowo rosnące olchy. Lustro wody jest rudo brązowe. Myślę, że to od gnijących liści olch i igliwia sosen, których gałęzie z drugiej części lasu są jak baldachim nad tym rowem. Gniją też tataraki i lilie, których na zboczach rowu i w samym korycie z wodą jest mnóstwo. Woda też jest naturalnie zażelaziona, a plamy oleiste dowodzą, że są tu podskórne pokłady ropy naftowej. Niestety te pokłady są minimalne więc Kuwejtem nie będziemy. Wiem to, bo do 1989 roku mieszkałem w leśnej osadzie Szklarka - dzielnicy Dziadowej Kłody, wtedy województwo kaliskie, a teraz Dolnośląskie. Rowy tam miały podobny wygląd, a sztaby rudy żelaza wręcz wytrącały się w zakolach rowów. Dolny Śląsk i Wielkopolska są składem wszelkich kopalin. I tak pamiętam, że węgiel brunatny mieści się już metr pod powierzchnią ziemi. Niewiarygodne? Nie, prawdziwe - widziałem , dotykałem, bo sam wykopywałem. Tak myśląc wzdłuż rowu dochodzę do nieużytków, którym są łąki zryte przez dziki, obstawione myśliwskimi ambonami, które ciągną się aż do wioski Smarchowice. Hektary traw suto kraszonych ziołami, są mi pięknem przez cały darwinowski rok. Tak tu dzieje się ewolucja we wszystkich niezliczonych kierunkach i możliwościach. Każdego ranka, przez każde popołudnie, do każdego wieczora wszystko tu ewoluuje, a ja wraz z tym wszystkim i niech temu i mi nikt nie przeszkadza, to wypełnimy ziemię i ludzkość wrażliwością. Staję się zamyśleniem powoli i medytacją - dzieje się we mnie pełnia, nieopisywalna pełnia. Piękno dzieje się przez cały rok i teraz we mnie. Jestem otwarty na ludzi, dusza kwitnie, rodzi się wewnętrzne ciepło, rozum rozkuwa się z pamięci i przesądów. Rośnie we mnie duchowy bunt i potrzeba działania przez rozwiązywanie prostych ludzkich spraw. Mam potrzebę wspólnoty, ale wspólnoty duchowej. Trafię, wiem, ze trafię na takich z którymi założymy taką i nikt nie każe sobie płacić i spotykać się będziemy pod wielkim dachem nieba, a nie pobudujemy ogromnych budynków napędzających chciwość i wyzysk dusz, serc, mózgów. Powracam w tu i teraz. Przyglądam się lekko kołyszącym się trawom, dziurawcom, mimozom. Stąpam po falującym jeziorze, a więc tak się lewituje. Stopy obmywają mi fale szarej i brązowej toni. Szary krajobraz, ale swoiście piękny i cudny, dający sercu radość i wręcz stan euforii. Jestem szczęście, wewnętrznym bezpieczeństwem, świadomością połączony z wszechogarniającym mnie dobrem Natury i jestem tego dobra aktywną cząstką, istotną cząstką - Człowiekiem. Rozkładam ręce szeroko, odginam tułów, spoglądam na chmury. Są porwane jakby w ogromne bloki, z których czas poskłada śnieżną i mroźną zimę, a pomalowane są dziś zakurzoną bielą, wszelkimi meandrami szarości i siwizny, a pod nimi królują ciemne błękity, które nakładają dniowi opaskę bezgwiezdną. To na moich oczach rodzi się noc.

297 594 wyświetlenia
4773 teksty
34 obserwujących
  • 7 May 2015, 09:16

    nie no ,nie da się takiego opisu przeczytać w tzw między czasie , jeszcze tutaj wrócę
    udanego dzionka ;)