Teraz dłonie szybują ponad przestworza, Piersi jej zniewalające chłodno - porcelanowe, Jednak wiem, że bym się przy nich ogrzał, Błagania twe w uniesieniu są bezcelowe.
Odzienie na parkiecie dębowym zrzucone, Nie wiesz już, czy jedno to, czy oba ciała, Usta jej krwiste w wargi lękliwie wtopione, Oczy z kroplami rzewnymi jakby cierpiała.
Słychać już zaledwie oddech i tętent duszy, Spełnienie dobiega ku kresowi nagłemu, Teraz już żadna wskazówka się nie poruszy, Stawiając posąg ku czci czasowi mknącemu.