Menu
Gildia Pióra na Patronite

Ze snu...

lostldmiserable

lostldmiserable

To był jesienny, pochmurny, niczym nie przypominający tych pięknych letnich chwil dzień. Właściwie rzecz biorąc to chylił się on ku upadkowi, więc śmiało można powiedzieć, że był to szary i chłodny wieczór. Wróciłam do znajdującego się w centrum betonowego lasu mieszkania. Mój nastrój można było porównać do uczuć gotującego się kurczaka na zupę, mało tego, na obrzydliwe, przesolone zupsko. W tym ponurym nastroju, adekwatnym do panującej pogody postanowiłam od razu położyć się spać. Rozejrzałam się po moim mieszkaniu, było ono dość ciasne a w dodatku zawalone milionem bibelotów i starych nieużywanych rzeczy. Nie tworzyło to jednak chaosu, a raczej miłą, przytulną kwaterę. Mój wzrok mimowolnie i jakby obojętnie zahaczył o postać stojącą w kuchni. Osoba ta, zwykle pozytywna i radosna, stała zadumana oraz patrzyła w okno na pojawiające się z coraz większą częstotliwością kropelki deszczu. Sprawiała wrażenie zmartwionej i najzwyczajniej w świecie parzyła sobie gorącą herbatę, jakby ta miała magiczne właściwości, odganiające wszelkie problemy. Mój umysł był jednak gdzieś daleko, na pewno nie na tym i na kilku najbliższych światach.

Obojętna na propozycję wspólnego picia tego magicznego trunku postanowiłam się położyć. W głowie miałam tylko jedną myśl. Otóż zbliżał się termin, w którym to miałam napisać swój test dojrzałości. Mało tego, miało to się odbyć w nowej, zupełnie nieznanej mi szkole. Nagle poczułam dotyk na mojej skórze i miły ciepły głos, który starał się poprawić mi humor, mówił same miłe i przyjemne rzeczy, tak zasnęłam...
Obudziłam się w zimowy już dzień. W mieszkaniu panował okropny chłód, a mojego chłopaka już nie było. Pewnie poszedł do pracy - pomyślałam i zaczęłam szykować się do wyjścia. Mój umysł widocznie nadal wędrował gdzieś po zakątkach wszechświata, o czym świadczyć może choćby wyjście w starych, znoszonych butach. Jako, że moją posiadłość i miejsce, do którego własnie miałam się udać dzielił dość spory dystans, nie miałam już możliwości powrotu do domu. Wsiadłam w pierwszy, nadjeżdżający w moim kierunku autobus. Na moje szczęście wybór nie okazał się błędnym. Tak więc znalazłam się właśnie tutaj.
Miejsce nie okazało się, jak słusznie podpowiadała mi intuicja, pozytywne. Miało w sobie coś dziwnego, można by wręcz powiedzieć strasznego. Budynek był odosobniony, wyglądał jak wielki, surowy pałac, a dziedziniec otaczały bezlistne drzewa. W sumie co się dziwić - pomyślałam - przecież to zima. Najdziwniejsze było to, że nie widniały nigdzie żadne ślady stóp, tak , jakby ta szkoła była zamknięta. Postanowiłam, że mimo iż najchętniej rzuciłabym się w tym momencie do ucieczki, spróbuję wejść do środka. Przecież to najważniejszy test w moim życiu - powtarzałam w myślach- muszę przynajmniej spróbować.
Gdy weszłam do środka okazało się, że szkoła jest przepełniona. na korytarzu trzeba było się przeciskać, żeby gdziekolwiek dojść.
Po dłuższym czasie poszukiwań odnalazłam ( jakimś cudem) salę, w której miałam podołać zadaniu. Zanim jednak do niej weszłam kazano mi ściągnąć obuwie i postawić pod oknem, które usytuowane było naprzeciw sali. Od razu wydało mi się to dziwne, ale kierując się mądrością powiedzenia "co kraj, to obyczaj" wykonałam polecenie i weszłam do pomieszczenia.
Po dłuższym czasie wyszłam z sali, nie pamiętam w jakim nastroju. Wiem tylko, że cały czas towarzyszyło mi przeraźliwe zimno. Gdy szykowałam się już do wyjścia, zostałam nagle powiadomiona, że wzywa mnie dyrektor. W drodze do jego biura silnie zastanawiałam się, po co obcy mi dyrektor, który do tej pory nawet nie wiedział, że istnieję nagle chce ze mną rozmawiać. Po dłuższej chwili marszu ( szkoła była istnym labiryntem!) dotarłam na miejsce. On sam wyglądał surowo i wyniośle. Mówił coś do mnie, jednak nie potrafiłam się skupić na tym co mówi, ponieważ moje ciało nawiedził dziwny, promieniujący ból. On jednak nie reagował, tak jakby nic się w tej chwili nie działo. Gdy silny, ale bardzo krótki ból ustąpił, zauważyłam, że w pomieszczeniu nie jestem tylko ja. Niedaleko, po mojej prawej stronie stal młody, bardzo przystojny mężczyzna ( tutaj pozwolę sobie opisać jego wygląd). Wzrostem zbliżony był do mnie, no może nieco wyższy, szatyn z lekkim zarostem i krótko przystrzyżonymi włosami. Był cudownie zbudowany, oczywiście jest to moja subiektywna ocena, ponieważ nie jestem sympatykiem rozbudowanych klat, wolę raczej... zbudowanych z umiarem.
Dostaliśmy bardzo przedziwne i niecodzienne zadanie,związane z poczęstunkiem gości, którzy przybędą na coroczny spektakl odgrywany z okazji świąt.
Musieliśmy natychmiast wyjść z budynku, toteż nie miałam nawet okazji odszukać moich butów, które zostawiłam wieki temu pod oknem , jak mi przykazano. Domyślałam się z resztą, że nie ma po co już tam wracać bo na pewno nie zdołałabym ich odszukać. Tak więc oboje, w mało sympatycznych nastrojach szliśmy przed siebie, z przymarzającymi nosami, rękoma i stopami... Co chwilę zerkałam na mojego współtowarzysza, jego twarz sprawiała wrażenie takiej.. nieobecnej, zadumanej. Zupełnie takiej, jaką widziałam wieczór wcześniej.
Przemierzaliśmy naszą drogę, a podczas naszej podróży padał spokojnie śnieg, jakby śmiejąc się z naszego nieszczęścia i specjalnie robiąc nam na złość. Chyba było mu mało tego nieszczęsnego widoku, ponieważ za chwilę zerwał się przeraźliwy wiatr.. i tak rozpętała się śnieżna zawierucha.
Jednak musieliśmy mimo wszystko posuwać się naprzód, toteż w pewnym momencie opadłam z sił. Z wyczerpania nie mogłam juz nawet poruszyć choćby małym palcem. A do tego moje nogi dawno już zmarzły na kość. Mój towarzysz spostrzegł, że nie jestem w stanie zrobić ani jednego małego kroczka, więc postanowił mi pomóc i.. wziął mnie na plecy, to jest "na barana". Tak nam zleciała cała noc, ponieważ bez ustanku brnęliśmy do celu, co dziwniejsze, cały ten czas w milczeniu. Od kiedy spotkaliśmy się u dyrektora, nie zamieniliśmy ani jednego małego słówka, nawet na mnie nie próbował patrzeć, dalej był nieobecny.

Doszliśmy do jakiejś starej, bardzo irlandzkiej wioski. Kazano nam stamtąd ukraść te niezwykle ważne rzeczy. Kiedy zobaczyłam, co było celem naszej męczącej wyprawy osłupiałam. Nie wierzyłam własnym oczom. Człowiek się stara, daje z siebie tyle ile może, a tu okazuje się że zamiast usnutego przez nici wyobraźni cudownego przedmiotu musisz ukraść... pączki. Zwyczajne, głupie pączki. Może było w nich coś wspaniałego, ale nie na tyle, żeby kazać nam iść tyle czasu w przeraźliwym mrozie. Gdy tak rozmyślałam w duchu, zaczął gonić nas dość spory tłum. Uciekaliśmy i nawet dobrze nam to szło bo mimo, iż biegliśmy bardzo długo - dystans nas nie zmęczył. Jednak nigdy nie może zdarzyć się tak, że wszystko od początku do końca idzie po naszej myśli. Tak było i tym razem. Przed nami wyrósł wielki mur, którego to z łatwością przeskoczył mój towarzysz, a ja nie podołałam temu zadaniu. Jednak widząc to podał mi rękę i nic nie mówiąc, pomógł wyjść z opresji.
Zaczęłam pytać, czemu właściwie musimy robić taką dziwną rzecz, jaki jest tego cel i w końcu dlaczego mi pomaga, zamiast jak dzisiejsze społeczeństwo obojętnie przejść koło mnie. Odrzekł, że zrobił to, ponieważ.. I w tym momencie urwał, nie rzucając nowego światła na sprawę.
Tak wieczór ustępował nocy... Gdy szliśmy ( oczywiście w milczeniu) przypomniał mi się pewien telefon, odebrany przeze mnie w pewien wczesnojesienny dzień. Mój rozmówca łamiącym się głosem mówił, że mam coś w sobie, co ciągnie go do mojej osoby. Okruszkami słów składał przedziwne zdania, jedno z nich zostało w mojej głowie do dzisiaj. "Mimo, że między nami jest tyle złego, że mnie odtrącasz, nadal Cię kocham..."
Ocknęłam się, gdy zakomunikowano mi, iż w tej szopie będzie nasz nocleg. Zgodziłam się od razu, ponieważ znów padałam z wyczerpania. Tradycyjnie zwinęłam się w pozycję embrionalną, która jako jedyna pozwalała mi zasnąć. Mimo tysiąckrotnego ( nie do końca szczerego) zapewniania, że jest mi wystarczająco ciepło oddał mi swoją kurtkę i tak leżąc obok siebie zasnęliśmy.
Przebudziłam się w nocy, gdy poczułam jak on mnie przytula. W mojej głowie zaszumiało, czułam jak krew napływa mi do mózgu, przewijało się tysiąc obrazów, miliony mysli.. Tak, znałam to...
Zemdlałam.
Rano, jak gdyby nigdy nic kontynuowaliśmy naszą powrotną podróż. Gdy już doszliśmy na dziedziniec szkoły, zatrzymał mnie, popatrzył łzawo w moje oczy i lekko się uśmiechnął. Tak mi przykro- powiedział. Nie wiedziałam co się dzieje, za co właściwie mnie przeprasza. Zawsze mówiłem, że jesteś dla mnie wszystkim - szepnął mi do ucha. Czas nagle się zatrzymał, moj umysł widocznie nie radził sobie z przetworzeniem informacji, ponieważ znów robiło mi się raz zimno, raz gorąco, nie słyszałam już nic. A on tymczasem złożył na moich ustach nieśmiały, delikatny a zarazem palący moje usta pocałunek.
Nie pamiętam jak znalazłam się z powrotem w szkolnym budynku. Cały czas było tak cholernie zimno.
- A teraz chciałbym powiedzieć Ci żegnaj, a zarazem witaj... Kochanie, to ja.. Pamiętasz jeszcze?
Zastygłam, choć w zasadzie przypuszczałam kim on jest. Lecz to nie dochodziło do mojej głowy, nie miało najmniejszego sensu.
- Tak mi przykro... a zarazem jestem szczęśliwy, ponieważ zostaniesz już ze mną na zawsze... - Urywał, tłumiąc wzruszenie.
W tamtej chwili wszystko stało się jasne. Do tamtej chwili nie mogłam tak na prawdę dojrzeć ani jednej twarzy pośród tłumu ludzi przepychających się na szkolnym korytarzu, lecz teraz.. chciałabym tego nie widzieć...
Bałam się i jednocześnie szalałam z radości, ponieważ zatapialiśmy się w czułym, wiecznym pocałunku... Po tylu latach pustki i cierpienia...

Kilka słow od autora.
Opowiadanie oparte było na moich sennych przezyciach.
Jako, że sam tekst nie daje jasnej odpowiedzi, postanawiam pomoc zinterpretować, ponieważ nie lubię, jak przekręca się sens tego co napiszę, a wiem, że ile głów tyle pomysłów.
Otóż ja rozumiem to tak.
Szkoła jest jak czyściec, tam trafiają dusze. Na wstępie pisze się test dojrzałości, który pokazuje, co i jak przeżyliśmy oraz ile jeszcze będziemy musieli tutaj przebywać i jaką karę odbywać. Dyrektor, no to już wiadomo.
Mężczyzna to dawny chłopak, największa miłość przerwana śmiercią, który stara się nie wystraszyć bohaterki.
Pączki ...w zasadzie to sama nie wiem co mogą one symbolizować. Doszłam jednak do wniosku, że to jest właśnie przepustka do miejsca lepszego od tego.. albo byłam głodna.
Szybka przemiana jesieni w zimę- przejście z życia do śmierci.

3645 wyświetleń
50 tekstów
12 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!