Menu
Gildia Pióra na Patronite

16.11.2016r.

fyrfle

fyrfle

Przecudnej urody strofy wiersza "Sen" Natalii, przywiodły moje myśli do tego nad czym ostatnio rozmyślam i o czym tak często ostatnio rozmawiamy z Tobą. Jak to jest, że ptaki przez dwa miesiące tak wychowają swoje dzieci, że po tym krótkim czasie są one gotowe do wylotu z gniazda i samodzielnego życia, natomiast my ludzie nie potrafimy do osiemnastego roku życia tak przygotować dzieci, żeby opuściły dom i żyły samodzielnie - tak jak logika i uczciwość nakazuje? A jest coraz więcej przypadków bolesnych, że mężczyzna(tak się przynajmniej mówi) żyje z matką czy na koszt babcinej renty do ich śmierci, w ich domu, będąc przez nie opieranym, obgotowywanym. Tak samo coraz więc jest zołz - starych panien. 18 lat to szmat czasu i do tej magicznej daty człowiek musi mieć rozwinięte skrzydła, a tak nie jest - straszne to jest i tak fatalne dla codzienności ludzkiej i dla gatunku ludzkiego. Sprzyjają temu też systemy: społeczny, polityczny, kulturalny, religijny, które nie ganią tej patologii jednoznacznie i zdecydowanie. Skutkiem takich postaw rodziców jest ta zaraz klasycznej teściowej, która wiecznie się wtrąca, poucza, porównuje, ocenia. Ale obserwuje dookoła siebie najczęściej, że oboje rodziców wtrąca się do małżeństw swoich dzieci i wszelkich ich związków, a jak tak się dzieje to muszą je okaleczyć lub utrupić. A już to, że pozwalają im mieszkać w swoim domu to bandytyzm jest i okrucieństwo - morderstwo związku z premedytacją, bo w 21 wieku winni są wiedzieć, że taki model rodziny jest niedopuszczalny - mieszkanie na kupie to sadyzm i zarazem masochizm świadczące o degeneracji człowieczeństwa uczestników tej samozagłady. Nomen omen dziwi mnie, że na tej stronie nikt nie zauważył genialności wersów Natalii, a wersy to wspaniałe i taką urodę strof tak trudno tutaj spotkać na tej pustyni pseudo myśli, pseudo poezji - jesteś Natalio tutaj oazom niezależności i wzruszenia opartego o faktyczne przeżywanie życia, bez uciekania się do dziwactwo twórstwa. Wielki wielki wielki to wiersz.

A co w za oknem zielonego pokoju, pełnego kwiatów, obrazów, krążących myśli, uśmiechów, ciepłych słów oraz pięknej wspólnoty jaką tyko najpiększejniością jest bycie jednym kobiety i mężczyzny? Jest bardzo jasno od bieli śniegu , który nawiedził naszą najbliższość - ogród, drogi, łąki, nadrzecze, dachy, korony drzew i krzewów i gdzieś też cieszy nasze tak zwane serca. Zaraz za śniegiem przywędrował gwiżdżacy wiatr, który współgra z wyjącymi nawoływaniami psów i z ostatnimi pianiami kogutów, a potem zdaje się wszystko to porywa głośny nurt Wieśnika i unosi na swych porywistych grzywach hen do Koszarwy i Soły, po czym wszystko rozchodzi się w ciszę i spokój wód Jeziora Żywieckiego. Na pewno wszystkich zainteresują koty i konie. Tych pierwszych ślady widziałem już rano na śniegu, kiedy odprowadzałem do pracy moją Królową, było widać, że są to ślady leniwe, pełne gracji i spokoju - tej nieśpieszności istnienia w sytości i dostatku oraz beż zbędnych fałszywych celów. Potem rzeczywiście spotkałem je spokojnie siedzące pod tujami lub na grzbiecie bernardyna śpiące lub wolno idące drogami donikąd. Konie też tu są i mają się dobrze. Są wielkie, dobrze odżywione i czekają na sezon kuligowy, w którym będą mogły wyszaleć się po drogach, polach i łąkach Beskidów. Inne szleją z rozwianymi grzywami w mini stadninach i zarabiają dudki dla swoich właścicieli, a nie koniecznie dla ich faktycznych opiekunów. A inne jeszcze czekają na chleb swój powszedni dopieszczenia wprawną dłonią woźnicowej - na dopieszczenia popołudniowe i na dopieszczenia środowo - czwartkowe, takie rozkoszne, choć bezsenne, ale szczęśliwe i tonące w obroku nasycenia.
Poszliśmy wczoraj na spektakl "Lalka" Bielskiego Teatru Polskiego. Lalkę odkryłem bardzo późno, bo lektura to bardzo trudna i wymagająca już od czytelnika doświadczenia życiowego, a zapodawana mu przez grono pedagogiczne w formie obowiązkowej lektury, na którymś tam poziomie szkolnictwa, jest przez młodego człowieka nie do strawienia. A tymczasem książka to ważna, ponadczasowa dla Polaków. Prus genialnie scharakteryzował nasze społeczeństwo i celnie wytknął fatalne prawa nim rządzące, według których artysta i twórca to wariat i darmozjad, ten kto się dorobił to oszust i krwiopijca, a leń i szuja to król salonów i serc ludzkich. I nic się nie zmieniło od tamtych czasów - dalej o wszystkim decydują koterie, znajomości i służalczość. We wczorajszym spektaklu podsumowano to stwierdzeniem: rauty i baby. A więc darmowe imprezy przy stolikach wipowskich i hołdowanie kobietom typu majdany, lewandowskie, wiśniewskie czy muchy, środy, bakuły, gretkowskie i te inne jak biedronie lub jeszcze inne jak ten pan poseł co stał się posłanką, a na nich musi robić uczciwy przedsiębiorca, programista, drwal, kierowca czy motornicza, a więc kobieta z jajami. Elity przeżerają całość prawie efektów pracy narodu. A wszystkiemu są oczywiście winni Żydzi, Ruskie, Niemce i Brukselczyki. Są , ale warto dobrać im się do naszych pieniędzy, które nam odebrali i warto zmusić ich, żeby służyli nam Polakom, albo fora ze dwora. Piękny spektakl, świetnie zagrany, który powinien być obowiązkowy każdemu Polakowi po czterdziestce - taak chociaż co cztery lata.
Nawet odwiedziny na oddziale wewnętrznym w szpitalu budzą zadumę w człowieku, przypływa refleksja pokory z jednej strony, a z drugiej dostaje się siły do życia, aby żyć z całych siłpóki jesteśmy zdrowi. Kobieta w wyniku zmian cukrzycowych jednego dnia rozmawia normalnie, a drugiego zaczyna jeść gąbkę do mycia ciała...Zdefektowany starością mózg człowieka powoduje, że inna wykonuje nieskoordynowane ruchy po łóżku i dla jej bezpieczeństwa musi być spięta pasami - starość straszliwie dogorywa i wręcz zdaje się prosić o śmierć. ZOL -e i oddziały wewnętrzne to mocny oręż w dłoniach zwolenników eutanazji. Tymczasem gdzieś w sali na końcu korytarza wyje straszliwie jakiś stary mężczyzna, nie dając spać innym, a jednak. Po pierwszych dniach myślałem, że na wewnętrznych jest inaczej niż kiedyś, ale powoli ogarniam na nowo i zaczynam dostrzegać. A co niby miałoby się zmienić, przecież ludzie gdzieś muszą chorować terminalnie i dogorywać, a rodzina nie ma czasu na czyjeś umieranie w domu. Nie ma czasu, cierpliwości, zdrowia i ponad ludzkich sił, bo śmierć , choć tak wygląda, to nie jest z tego świata i trudno się z nią mierzyć - nie jesteśmy aniołami tylko ludźmi.
Przy południowym murze domu zauważyłem bordowo kwitnącą różę. Osłonięty murem i drzewami od wiatrów jej kwiat przetrwał ośmiostopniowe mrozy i cieszy mnie swoim radosnym pięknem w kolorze intensywnej miłości. Pasuje do tego domu i do jego mieszkańców. Taki to dom i tacy tu ludzie, ze zawsze uchronią w sobie miłość, radość życia, chęć pójścia na spotkanie piękna, chęć niesienia napotkanego piękna dalej - do drugich spragnionych jego ludzi. Topniejące sniegio na dachach domów sąsiadów tworzą zadziwiające malunki, których "farbą: śnieg, a "ręką mistrza" są promienie słoneczne, coraz wyższa temperatura i porywisty wiatr, który sprawia, że dzieł z każdą minutą przybiera inną stylistykę i co jakiś czas znajdujemy się w innej epoce i teraz to chyba kubizm jest, a może jest tutaj duch Picassa i oby tyko aura nie spowodowała nam nowej Guerniki.
Wiem, że szokuję ludzi pisząc takie dzienniki, a zaraz potem lub wcześniej zapodając totalnie świńskie limeryki. Ale taki jestem w pisaniu - nie wystarczy mi proza, a muszę czasem sięgnąć po różne formy poezji i czasem jeszcze w tych formach pogrzebać po swojemu, kiedy uważam je za zbyt sztywne, nudne bądź pompatyczne, ale limeryki uwielbiam, a limeryk musi być według mnie świński, zbereźny, wyuzdany, z mocnymi szczegółami anatomicznymi ciał ludzkich i nie tylko, musi szokować, przyprawiać o osłupienie i zarazem śmiech, musi godzić w zasady, normy, formy, religie, cnoty i wszystko co święte , bo to limeryk nie litania, a zresztą - czemu nie napisać świńskiej litanii do czegoś zbereźnego?! O to to, wezmę się kiedyś za też. Z rzeczy akceptowalnych i mile widzianych przez tak zwane środowisko, to od lat obiecuje sobie, że wezmę się za sonety, a więc określoną formę, ale póki co szkoda mi czasu - nie jestem ścisłowcem i matematykiem, tak więc formy raczej mnie nie spotkają na swoich drogach i nie dam zakuć się w dyby ich ścisłych wyliczeń i założeń. Kocham luz i improwizację, a w nich jeszcze odskocznie do czegoś przydrożnego. Na początku był chaos i jego się trzymam - tyle prawd boskich wystarczy.

297 746 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących