Menu
Gildia Pióra na Patronite

Święto Odrodzenia Polski cz.4

fyrfle

fyrfle

Potem jakiś czas szliśmy w milczeniu, napawając się i sycąc łanami zbóż i barwami ziół. Tak doszliśmy spacerkiem do rozwidlenia dróg na Łącznik i Ogiernicze, gdzie stoi polna kapliczka. Kapliczki na Śląsku Opolskim, to temat na co najmniej pracę magisterską. Są wszędzie! Na polach, w sadach, w lasach, w ogrodach, przy drogach wszelkiego rodzaju, na górskich szlakach i w naprawdę różnych, dziwnych i zaskakujących miejscach. Są kiczem architektonicznym i artystycznym. Przypomniałem sobie jak jeden z socjologów na miejscowej uczelni mówił, że są pewnie jak wiara miejscowego ludu - dużo jej, krzykliwa i na pokaz, ale nie ma w niej...wiary - żarliwej, pochodzącej z uczciwości i serca wiary. Od strony kapliczki widok na łany zbóż jest imponujący. Dalej rozpoczyna się aleja dębowa, a po jej lewej stronie jest łąka na której pasą się zazwyczaj konie ze stadniny w Mosznej. Były i dziś. Podeszliśmy do ogrodzenia z sosnowych faszyniaków i od razu podbiegły do nas, więc częstowaliśmy je kostkami cukru zabranymi ze sobą, a one były wdzięczne i wesoło strzygły uszami. Zrobiliśmy sobie kilka fotek z nimi i wolno poszliśmy pod ogromnymi dębami do wioski. Tym razem dwujęzyczny napis na tablicy miejscowości Moszna i Moschen nie był zamalowany, a więc nikt pewnie za bardzo nie pochlał i nikomu nie wbił się samobójczy bieg patriotyczno - nacjonalistyczny. W budynku po byłym przedszkolu ktoś mieszkał, bo ogródek był użytkowany. Rabaty z kwiatami i grządki z warzywami były bujne i wypielone z chwastów, a nad wszystkim górowały dwie prawie dwumetrowe dziewanny, których kwiatostany rozgałęziały się na kilka wież. Budziły skojarzenia z żydowską świecą chyba siedmioramienną używaną do celebracji religii judaistycznej. Przełknąłem ślinę z zachwytu, bo widok ich , to widok królewski!
- Dobrze - powiedziałem - a powiedz mi wobec tego jakieś szczególnie zabawne zdarzenie w twojej karierze zakonnicy i misjonarki?
- Przez tyle lat uzbierało ich się wiele, ale powiem ci, że na tej misji, gdzie wykastrowałam tego kacyka, to był szympans erotoman w sposób szczególny. Lubił zakradać się w nocy kiedy spałyśmy i zaskakiwać nas miłością oralną! - Tu buchnąłem szczerym, głośnym śmiechem. - Naprawdę! Był z nim duży problem, bo nieraz budziliśmy się w misji w nocy, gdy któraś z nas krzykiem informowała wszystkich, że Don Juan grasuje. Musieliśmy go więc zamykać na noc w klatce.A ty przypominasz sobie coś zabawnego?
- Tak tych sytuacji było również wiele. Na przykład kiedyś o czwartej rano wysłano mnie na interwencję pod jeden z bloków, gdzie ktoś miał zakłócać ciszę nocną jakimiś nie określonymi hałasami. Jechaliśmy tam i już sto metrów przed blokiem słyszeliśmy jakieś trzaski. Podjechaliśmy pod ten blok i oceniliśmy, że hałas dochodzi z ogromnego kontenera na śmieci. Wyszliśmy z radiowozu i podeszliśmy do kontenera. Przez otwartą klapę zobaczyliśmy naprawdę coś niecodziennego. Dwa młode lisy , w najlepsze bawiły się puszkami po piwie, a że kontener był prawie pusty, to trzaskały strasznie. Były tak zaaferowane zabawą, że nas tez nie zauważyły. Kolega, który dobrze gwizdał zaświszczał im nad głowami i wyskoczyły z kontenera JAK RAŻONE PRĄDEM!!! Była to pierwsza z takich interwencji, więc mieliśmy problem z przekonaniem dyżurnego. Żądano od nas byśmy zawsze interwencję kończyli mandatem, albo wnioskiem do Sądu Grodzkiego, no więc dyżurny myślał, ze nam wobec kogoś serce zmiękło. Jednak za chwilę ktoś zadzwonił do niego i podziękował za interwencję oraz potwierdził,że widział lisy wyskakujące i biegnące w stronę lasu, który znajdował się nieopodal, za obwodnicą miejską. Potem takie interwencje zaczęły być normą i wszelkie zwierzaki weszły do wielu naszych policyjnych anegdot. Do miasta ciągnął je ludzki dobrobyt i kilogramy smakołyków, które znajdowały w śmietnikach i choćby owoce, warzywa w działkach i ogrodach położonych prawie w centrum miasta.
Teraz szliśmy lasem złożonym z dębów, olch i sosen po których na wysokość kilkudziesięciu metrów wił się bluszcz, zakrywając korę i wżerając się w nią. Było chłodno, a z lasu bił jego zapach, który był rzeczywiście zdrojem i przyjemnie wdychało się tą aromatyczną wilgoć. Tak doszliśmy do stadniny. Po lewej stronie mieliśmy cudnie zieloną aleję kasztanową, a po prawej stronie aleję dębową, prowadzącą do torów, gdzie na początku wieku była stacyjka, na której wysiadał cesarz Wilhelm i już karetą był wieziony tymi dwoma alejami do zamku, gdzie czekał nań specjalny cesarski apartament, który tiepier służył wszystkim ludziom, bo i nawet Fyrfle tam mieszkały, kojąc swą duszę uciskaną przez świat ludzki. Skręciliśmy na chwilę na aleję dębową i zaraz poszliśmy w przez rów w lewo na łąkę, gdzie jest miejsce na nieoficjalne ognisko. Tu kuracjusze zbierają się, gdy chcą posiedzieć sobie do rana przy ogniu i pośpiewać, a co niektórzy nawet się pewnie przytulają, bo po to są turnusy, by osoby samotne się poznawały i konsumowały swoją znajomość. Tu żeśmy usiedli na pniakach i zaczerpnęliśmy ze zdroju manierek trzymających temperaturę wody w stanie zimnym. Miejsce to szczególne dla wielu ludzi w całej Polsce, owo ognisko, owa łączka. Miejsce bardzo pozytywnej energii i chce się tam zajść za każdym razem gdy odwiedza się zamek, park, stadninę.

297 714 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!