Menu
Gildia Pióra na Patronite

22.05.2017r.

fyrfle

fyrfle

Poniedziałek jak to poniedziałek, budzi nas jasnym i opalającym słońcem, które zachęca do radości życia, podpowiada wszelkie możliwości, żeby dać sobie wzajemnie szczęście i jest w dodatku majowym poniedziałkiem - pełnią wiosny, jej najpiękniejszą odsłoną i naprawdę nie można tego nie zauważyć, nie można takiego dnia przeżyć byle jak lub obojętnie - on musi być rajem na ziemi.

Pożywne śniadanie i orzeźwiająca, smaczna i aromatyczna kawa w słońcu i powiewach morskiej bryzy oraz w towarzystwie cudnie kwitnących czerwono ogromnych kielichów tulipanów. Pławimy się w tych wspaniałościach i w tych ziemskich rajskościach. Pozwalamy korzystać ciału i wzrastać nimi duszom. To na ziemi ma rozgrywać się siódme niebo i to tutaj zasadził Bóg ogród zwany Raj. Masz w co wierzysz przecież.

Pakujemy do plecaka wodę i jabłka, a potem dłoń chwyta dłoń i idziemy na plażę, a plaża dochodzimy do przybijających czystych fal morskich, a potem już muskają stopy, a my idziemy spokojnie powoli do Mechelinek. Plażowiczów jeszcze tutaj niewielu. Będziemy ich spotykać co sto czy 200 metrów. Leżą pojedynczo lub w parach, odizolowani od wiatru parawanem lub wydmą lub inną naturalna nierównością terenu. Kompletnie wyalienowani nie zwracają na nas uwagi i w zasadzie na nic nie zwracają uwagi. Leżą i wchłaniają w siebie promienie słoneczne. My wzrokiem zagłębiamy się w morską toń, która jest czysta i przeźroczysta. Podglądamy przez nią przeróżne morskie kamienie i muszle, ale w tym roku nie ma wszelkich małych rybek, które tak chętnie przypływały na płycizny, co czasem było dla nich tragicznie zgubne, bo fale wyrzucały je na piasek, gdzie powoli konały. Chwilami odrywamy wzrok od wody, aby przyjrzeć się idealnemu i kompletnie bezchmurnemu niebu nad Zatoką Pucką, pod którym czasem przelatują helikoptery straży granicznej oraz klucze przeróżnego ptactwa wodnego. Z prawej strony towarzyszą nam falujące wysokie trawy rezerwatu "Mechelińskie Łąki" i śpiewy wszelkiego żyjącego w nich ptactwa. W nas też wpijają się kolejne porcje słońca i tworzą się w nas potrzebne witaminy, endorfiny, odkłada się jod, serce roście, a dusza radosna przyprawia skrzydła cielesnością naszym - piękniejemy więc, radośniejemy, co widzialnym jest w uśmiechniętych rozmowach i psotach wszelkich.

Po godzinie dochodzimy do portu rybackiego w Mechelinakach i skręcamy na chwilę do wioski. Przybytki wszelkiej gastronomii jeszcze tutaj pozamykane, ale jacyś turyści się snują po chodnikach oraz pracownicy portu. Idziemy na dość spore i zadbane molo i przyglądamy się kolorowym kutrom, perspektywom wybrzeża - tak w kierunku Rewy, jak i w drugą stronę w kierunku Gdyni, gdzie widać coraz wyraźniej Klify Mechelińskie i torpedownie.

Schodzimy z mola na plażę i wędrujemy dalej na styku plaży i fal Bałtyku. Widzimy, ze zbudowany jest kamienny falochron, a tym samym zmieniła się ta część plaży w Mechelinkach. Kamienie pozbierano z piasku i użyto je do budowy falochronu. Tym samym plaża jest zupełnie inna w tym roku. Przede wszystkim morze nie sięga tak blisko klifu, a więc plaża jest większa i daje możliwość wypoczynku na niej większej liczbie osób. Sam klif wydaje mi się bardziej poszarpany, jest więcej wywróconych drzew, co pozwala snuć przypuszczenia, że zima tutaj była pełna sztormów. Jednak klif generalnie jest bardzo zielony, porośnięty wszelkimi trawami, ziołami, krzewami i drzewami. Panuje na nim bujna majowa wiosna. Jest w tym roku zdecydowanie mniej kwitnących żarnowców. Myślę, że zbocza z nimi osunęły się po prostu i te cudne rośliny zostały zniszczone. Dochodzimy do tego miejsca na klifie, w którym są schody na jego szczyt. Ich początkowa część jest połamana, ale decydujemy się jakoś po nich wspiąć, bo potem już są w miarę dobre. Udaje nam się przebrnąć początkowe trudności i potem bez problemów wchodzimy na szczyt klifu. Tutaj pośród zielonych brzóz, złoto kwitnących żarnowców i biało kwitnących akacji robimy sobie przerwę. Pijemy wodę i jemy jabłka. Potem wędrujemy dalej lasem do punktu widokowego, z którego podziwiamy Zatokę Pucką od Rewy przez Mechelinki po Gdynię. Dłuższą chwilę wchłaniamy w siebie to piękno tej panoramy północnej Polski.

Następne wracamy powoli górą i po jakimś czasie wchodzimy do wioski, a tutaj rozpoczęte budowy kolejnych pensjonatów i hoteli z widokiem na Bałtyk. Znowu idziemy wzdłuż portu i obok nie czynnych lokali gastronomicznych, po czym wracamy z powrotem na plażę i i idziemy do Rewy. Towarzyszy nam stado gołębi, które kilka metrów przed nami podrywa się, aby ponownie wylądować ze sto metrów dalej, tuż przy falach Bałtyku, po czym jakby czekały na nas, aby wszystko dokładnie powtórzyć i tak do końca naszej wędrówki. Jeszcze jakiś czas przyglądamy się sroce harcującej po wale oddzielającym rezerwat traw od plaży. A w wodzie szaleją skutery, a nad wodą unoszą się latawce serferów. Znowu przelatuje śmigłowiec straży granicznej, omal nie wlatując w klucz dzikich gęsi. Niebo wciąż czyste błękitnością chabrową. My szczęśliwi, uśmiechnięci - coś jakby wniebowzięci. W końcu po to są urlopy, choć właściwie inaczej - po to jest życie, aby przygotować się do nieba. A jak najlepiej się przygotować, jak nie tworząc sobie życie niebiańskim.

Bar Bosmański jest zamknięty wbrew obietnicy właścicielki. Czeka na sezon, gdy ludzi będzie tutaj tyle co chmar komarów. Idziemy więc bliżej morza, a tutaj czynny jest bar "Kąt Rybacki" i serwują nie tylko ryby. Jemy smaczny obiad i pijemy dobrego Leszka i przysłuchujemy się dwom starym raszplom, które wykłócają się z kelnerką o konsystencje schabowego. Typ kobiet co to wyżej s.ają niż d..y mają. Cwaniackość spod jakiejś Kociej Wólki, która jak już wyrwała się w świat, to fuczy bezczelnie jak jeż na Burka.

Po obiedzie druga kawa w naszym cichym słonecznym zakątku przy domu z marcepanem i lekturą, a po nich przed wieczorem wyruszamy na ostatni spacer po Rewie, wzdłuż wybrzeża i potem cyplem, którego finałem będzie pasjonujący, wszechkolorowy tego dnia zachód słońca. Pod wieczór od zachodu zaczęły nadciągać chmury, które sprawiły, że kolory zachodu słońca były takie intensywne, a niebo właściwie zapłonęło odcieniami czerwieni. Stan ten długo utrzymywał się jeszcze po zachodzie słońca i mozaika kolorów na niebie zmieniała się jak w kalejdoskopie, powodując, że ludzie nie schodzili z plaży i nabrzeża, a fotografowie mieli wieczorną ucztę.

297 598 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!