Nie mogę poradzić sobie z wszechogarniającą mnie wolnością. Z tym, że czasu jest zbyt wiele i ludzi zbyt mało by go spożytkować. Z tym, że świat jest luksusowo za duży, że otacza mnie ogrom przestrzeni, a ja przecież cała mieszczę się w deszczu kropli. I czasem, gdy uciekam przed sobą, zamykam się w balkonach, w niebach, w pustych podwórkach i tonę, łapczywie łapiąc oddech, próbując odepchnąć się martwymi dłońmi od Twojego gorącego ciała, od twardych jak stal obojczyków, od głębokiej jak kanion samotności. Zapach Twojej śliny pełznie po mojej szyi, próbując wedrzeć się do ust wraz z oddechem. Duszę się. Wracam. Tęsknię. Czasu nadmiar, myśli gmatwanina. Brak życia. Przerost wolności. Hipertrofia samotności.