Menu
Gildia Pióra na Patronite

23.12.2015r.cz 2

fyrfle

fyrfle

Miłowaniem Jej
Kilometry we dwoje
Grudniowe fyrfle

Idąc obok straży ochotniczej przeciw pożarnej, a pod gabinetem fryzjerki i obok biblioteki też, i jeszcze apteki dochodzę do pięknego budynku kościoła, usytuowanego zachód - wschód, na wzgórzu. Wiara tutaj tradycyjna, nie zadająca oficjalnie pytań o oczywistości bolączek kościoła. W tym budynku i dookoła niego powinien człowiek doznawać ciszy i pokoju, ale w moim przypadku tak nie jest. Nie umiem być prowadzonym na stos ofiarny, dlatego bardzo zasmucił mnie wczorajszy link, który zamieścił na swoim profilu jeden z tutejszych wikarych, informujący o tym, że Słoweńcy w referendum nie zezwolili na małżeństwa osób homoseksualnych. Wiem, wszyscy jak jeden mąż oburzycie się na moje zdania, ale ja uważam, że to tacy sami ludzie jak my i powinni mieć takie same prawa, to tacy sami katolicy jak my i należy im się sakrament małżeństwa. Smutne, że kościół tak dzieli ludzi, a dzieląc poniża. "Kochaj bliźniego swojego jak siebie samego." I co? I księża, a za nimi wierni czynią dokładnie odwrotnie. Jeśli się kogoś nie kocha, to jak można twierdzić, że jest się wyznawcą nauki Chrystusa księże? Jaką miarą mierzysz, taką ja Tobie odmierzam. On przyszedł jak sam powiedział rozłączyć, więc pewnie dlatego między owce posyła takiego roztropnego wilka jak ja , bym rozłączył owce od wilków w skórach pasterzy i przewartościował wszystko w tylko w Miłość. Idę dalej pełen gorących myśli, które kotłują się w moim mózgu, czyniąc serce gorącym, ducha ognistym oraz zasilając ośrodki energetyczne możliwościami wydawałoby się niemożliwymi. Mijam kolejne ogródki i domostwa, a przy nich zielone kępki malw, które od wiosny wystrzelą w górę, aby zakwitnąć dwu i pół metrowymi drabinami kolorowych kwiatów latem. Jest zielono wokół, a na tle tej grudniowej beskidzkiej zieleni, tak bardzo wyróżniają się zczerniałe ponad dwu metrowe łodygi właśnie malw, na których są dziesiątki tobołków niby wędrowca, w których mieszczą się setki nasion tego cudnie pięknego kwiatu. Oto są cudności manowców wędrowca codziennego, który jest zwykłym i ma swój dach nad głową, ale opuszcza go dla piękna, dla wolności, dla pytań, dla szukania odpowiedzi, dla poezji, dla prozy, dla miłości drugiego człowieka, dla miłości zaczętej od siebie - egoistycznej, która potem radością zaraża miliony. Wiatr wstrząsa rzeczywistością codzienności i wzdłuż muru szacownego dwupiętrowego domostwa wirują jak światła choinkowe wielobarwne kwiatostany. To kolonie lwich paszczy taki świetlny spektakl przedstawiły moim oczom. Ich kwiaty są różnych barw i jeszcze bardziej różne są kolory ich pomieszań i odcieni, którymi wabią ich rurkowate płatki. Stoję chwilę i ofiarowuje je Niebu jako modlitwę i wierzę, że Bóg jest wszechwiedzący, to też nie będzie miał kłopotów z odczytaniem treści zawartej w tych barwach, w tych osiadłych na nich skrzeniach świateł, tych myśli zachwytu i pragnienia codziennego piękna, tego kochania, które jest we mnie i dla Niej i od Niej. Wiary, że do śmierci. Na motywach tej swoistej modlitwy uświadamiam sobie pewną stałą tutejszego krajobrazu - kapliczki. Są na drzewach, są na płotach, są na trawnikach, są w ogrodach, są na chodnikach, są na skrzyżowaniach, są w polach. Są talizmanami mającymi chronić, są ofiarowaniem, są podziękowaniem, są zafałszowaniem, są tradycją, są wiarą, są nadzieją, są miłością, są mrugnięciem oka, są... Stałym elementem codzienności jest rzeka, która wije się kręto przez wieś i żłobi nurtem bystrym głęboki wąwóz, poprzecinany licznymi kładkami i mostami. Strome brzegi i nadbrzeża porośnięte są licznymi ziołami, z których jedno jeszcze nawet kwitnie gronem o żółtych kulkowatych kwiatach. Na jednym z zakoli zaznaczyła się specyficzną intensywną zielenią kolonia żarnowców. Nagle staję jak wryty i zapatrzam się w najpiękniejszą choinkę tej ziemi czyli kilkunastometrowego świerka, gęściuchno pokrytego szyszkami , niczym bombkami pokryte jest owo drzewko wigilijne. Szyszki one lśnią malowane promieniami przedpołudniowego słońca i mocno kołysane intensywnym wiatrem. Stoję tak i zgłębiam geniusz natury, sycę się nim i wypełniam swojego ducha. Z tym obrazem pójdę dalej i jego moc będzie mi już towarzyszyć jako siła i motor do tworzenia własnego piękna mojej codzienności z Tobą. Kolejne zakole rzeki i kolejne piękne ujęcie rzeczywistości - rząd kilkumetrowych brzóz płaczek, które teraz też gdy nie mają liści są po prostu zachwycające i takie poetyckie. Ich jesienno - zimowa czerń i biel kory jest tak skłaniająca do rozmyślań, do puszczenia się w nurty wyobraźni, ze postanawiam na chwilę przysiąść na kładce drewnianej i wpatrzeć się w kamienie wystające z gadatliwego nurtu tej porywistej rzeczki. Promienie słońca podgrzewają moje myśli, a wiatr sprawia, że płynę daleko i głęboko i jeszcze zaglądam we fiordy, a tam odkrywam - nie mają granic, płyną, szarpią, kotłują, stale przemieniając i drwiąc sobie z opok moich i utwierdzeń. Powracam lecz w końcu by znowu być iskra pośród iskier wody w rzece, którą wydobywa słońce mnie samemu. Powoli uświadamiam sobie, ze nie jestem tutaj sam i, że ze mną współodczuwa pewien przedstawiciel gadów - wąż, który nie zasypia nigdy, a co najwyżej chowa się przed silnymi mrozami pod korzeniami olch podmytym przez wody rzeczki. Dziś zwinięty spokojnie chwyta promienie słońca w łuskowaty naskórek i błyszczy nimi, a błyski układają się w napis na jego ciele - ROZUMIEM CIĘ. Ten wąż to ginący już gatunek, który pokazuje swe oblicze tylko nielicznym, a nazywa się wstrząsochmur plamistopalczasty. Chwilę wymieniamy uśmiechy duszy i prowadzimy rozchowor sercem i trzecią czakrą, a potem ruszam dalej by oddać cześć ogromnemu orzechowi włoskiemu, który teraz jest gigantyczną krzątaniną gałęzi, gałązek i gałązeczek. Pamiętam jak we wrześniu objuczony był setkami, a może tysiącami owoców, powiązanych w duety, tria, kwartety, kwintety, a nawet dopatrzyłem się sześciorga bliźniaczego rodzeństwa. Dziś jest cichy i dumny ze swojego plonu, a jego owoce napawają kogoś smakiem i zdrowiem. I znowu przyroda nagradza mnie za mój spacer. Tym razem dużym zgrupowaniem nagietków i ich kilkunastoma pomarańczowymi kwiatami, a pomarańczowy kolor cieszy mnie szczególnie i jest mi tak bliski, tak napawa mnie radością, wypełnia mnie poczuciem piękna. Mój Boże! Dziękuję, że się zdecydowałem pospacerować, ależ mi się trafiła gratka - nagietki! Wspinam się na szczyt po poboczu asfaltowej wiejskiej drogi, a na szczycie ukazuje mi się kolejny niesamowity widok. Droga jest wąwozem i jej wstęga ginie w pasmie górskim, które z lewej strony jest łąką, na wprost to łysina, której koronę - las - wycieli leśnicy i zgruchotały korniki, a z prawej strony , to czysta soczysta zieleń lasu - sosny, świerczyna wszelka i modrzewie poprzetykane bukami, brzozami, dębami i czuję się osiadłe na tych drzewach , zachwycone ludzkie spojrzenia.

Pokarm wrażliwców
Nutą dzikiej orkiestry
Trele bażantów

297 714 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • fyrfle

    28 December 2015, 13:20

    Ja Ciebie też.

  • 28 December 2015, 12:02

    :)