Menu
Gildia Pióra na Patronite

25.02.2019r.

fyrfle

fyrfle

Dzisiaj, za dwadzieścia szósta, o świtaniu wczesnym niebo było pokryte prawie w całości bardzo ciemną, prawie czarną jednolitą masą chmur, a może wręcz była to jedna chmura. Ale między tą masą ciemną, a fundamentem tej krainy, którym są Beskidy zakończone swoimi pewność miejsca budzącymi szczytami był cienki prześwit łososiowej smugi, mocno podświetlonej słońcem, które już wzeszło tam po drugiej stronie wschodnich pasm tych ojczystych, sprawiających radość po przebudzeniu pasm górskich.

Potem ta ciemna zwalista masa powędrowała na zachód dokonując na naszych oczach procesu rozszarpywania się na drobne frakcje, a potem następowały kolejne podziały z których na niebie pojawiła się przeogromnej wielkości chmara niby kruków, które to były jak dywanowy nalot nadziei na ludzi gór, choć moim zdaniem nie nadziei, raczej to była pewność swoich wyborów, świadomość życia w pięknie i dobru.

Następnie ciemność rozpłynęła się pozostawiając pole jasności błękitnej, która rozżarzała się i instalowała swoje panowanie cały ten szczęśliwy i wesoły dzień. Chmury co były ciemnością jakby powracały jeszcze, ale już przeistoczone w zwiewne bielejące na niebie kształty, w których można było dostrzec imaginując sobie ich treść bałwana, którego otyłość pokarmową rozrywają żywioły ziemi.

Teraz jest wschód słońca i od kilku minut szczyty gór stały się jakby niesamowitą eksplozją boskości, jakby na świat przychodził jakiś przedstawiciel Trójcy Świętej i przed naszymi oczami działa się scena stwarzania świata poprzez wielki wybuch wspaniałości na którą nie ma słów, w których można by ją opisać, można by ją opowiedzieć, ale wiemy, że po prostu dane jest nam uczestniczyć w wielkiej cudowności i mamy obowiązek obwieścić ją ludzkości.

W tym momencie szczytów w tej niewypowiedzianej jasności nie widać, widzimy tylko złotą rażącą kulę, która porwała ptaki do hymnów na swoją cześć, rozświetliła nasz pokój i wywołała eksplozję żywotności w naszych duchach i ciałach. Natychmiast wyszły kosy i wędrują otumanione pod rozłożystością gałęzi świerków i w przestrzeniach pod naszymi wielkimi już krzewami ozdobnymi, która to wędrówka naraża je na sprzeczność w tym cudownym świtaniu, a więc śmierć straszliwą w morderczym pysku któregoś z tutejszych licznych kotów, które też powoli słońce będzie budziło z nocnego snu i rzucało w ramiona ich morderczego instynktu przetrwania.

Wstaliśmy. Skomponowałem Ci do pracy zestaw przeżyciowy "przedszkolaka". Gruszkę konferencję, jabłko szamion i dwie kanapki do których włożyłem ciętą wołowinę z wczorajszego rosołu, którą to ozłociłem czeską musztardą, która zdecydowanie króluje w tutejszych sklepach pogranicza. Królowanie zresztą to zasłużone rewelacyjnym smakiem, umiarkowaną ceną, wielkością porcji.

Koniec relacji ze świtu. Teraz można porozważać inne sprawy. Na przykład czemu nie piszę pięknosłowiem i poruszam przeważnie tematy kontrowersyjne, opowiadając się zdecydowanie po jednej ze stron swoistej łagodnej, ale wojny domowej. Pochodzę z nizin społecznych, które po prostu takiego języka literackiego nie używały i nie używają i mam nadzieję, że używać nie będą. Tam jest gwara, ograniczony dosadny zasób słów i dosadność ważność wypowiedzi uwypuklają wulgaryzmy. Nigdy też nie miałem aspiracji, aby mówić tak zwaną piękną polszczyzną, bo to jest mi polszczyzna obca. To nie jest język drwala którym byłem, to nie jest język policjantów z którymi spędziłem 20 lat, to nie jest język wojskowych, którzy zabrali mi półtora roku życia, to nie jest język dołów społecznych, którym oddałem 20 lat służby w Policji, więc jasno wychodzi tutaj, że jest to język wąskiej garstki narodu i społeczeństwa, którą nazywamy elitami czy inteligencją.To obcy mi świat i obcy mi ludzie. Nie znam ich, nie chcę do nich się zbliżać, więc nie widzę możliwości pozwolenia, aby narzucili mi swój sposób porozumiewania się, tą częścią języka, która jest sztuczną i nie ma praktycznego zastosowania w moim świecie, wśród ludzi którzy tworzą społeczeństwo wiejskie i małomiasteczkowe, czy dzielnic biedniejszych wielkich miast, skazanych na peryferie cywilizacji.

Nigdy do elit nie aspirowałem, od zawsze nie lubiłem się uczyć? Język polski? Lubiłem rozpisywać się w nim, ale bogatą treścią, a formę zawsze tworzyłem sam, a zasady były straszliwymi kajdanami. Byłem mistrzem celebracji życia i czynienia zeń fajerwerków, za co kochali mnie nauczyciele i uczniowie, więc pomimo wielusetgodzinnej nieobecności na lekcjach zawsze mogłem liczyć na trzy na szynach, a czasem byłem jak Freddy Mercury na finał koncertu zespołu Queen - wspaniałomyślny dla moich nauczycieli i błyszczałem geniuszem na sprawdzianach, klasówkach lub wypracowaniach, ale zawsze wiedzieli, ze jestem gościem w szkole - ozdobą ich codzienności, bo to z ich powodu jestem w szkole i z powodu prawa, którym ograniczyli moje życie do konieczności nauki w szkole, bo moja prawda mówiła mi wtedy bądź człowiekiem lasu, wolny wędruj po Wrocławiu w niedzielę, przysłuchuj się melodiom Podwala czy Bulwarom Nadodrzańskim, porozmawiaj z wędkarzami nad Odrą, Oławą czy Widawą, a popołudniem idź do legendarnego kina dworcowego.

Żółty pokój. Regały z książkami.Czemu nie przekładają się na pokorę we mnie wobec tych, którzy mówią mi, że wiedzą lepiej co i jak mam pisać? Pilch. Z jednej strony człowiek salonów, ale z drugiej wzniósł się ponad nie,ponad ciasnotę luteranizmu, ponad poprawność uniwersytecką czy serwowaną przez wiodącą pracę czy krytykę literacką. Walczy ze swoimi inteligenckimi ograniczeniami. Język ma z cudnej polszczyzny, wielobarwny i wielką wymiennością słów o tym samym znaczeniu dysponuje, ale na szczęście pomaga mu to w prezentowaniu ironii, kpiny i sprzeciwu wobec różnego rodzaju salonów i koterii literackich, inteligenckich i politycznych. Umie oddać cześć w swoich felietonach zwykłemu codziennemu człowiekowi, który jest mistrzem od budowlanki, czy wybrał życie kurortowego pijaka wagabundy i autsajdera, choć był najgenialniejszym rozumem w jego pokoleniu.

Jest tych książek wiele na tych półkach, wielu też autorów napisało je, a jednak nie próbuje przez czytanie ich zbliżyć się do zawistnych konfraterni poetyckich czy jakichkolwiek nasiadówek literackich, które przyjmują takie wdzięczne i chwytliwe nazwy i roszczą sobie prawo, wręcz czują obowiązek być moimi przewodnikami w świecie literatury i w statutach piszą, że są pasterzami narodu, brzydząc się jednocześnie zapachowi pod strzechą i omijając rynsztoki. Ja wsłuchuję się w przepływające gnojówki, smakuje nuty ich zapachu, wciągam kwaśny zapach potu i nałogów strzech.

Język polski inteligencji, czyli elit społecznych - ludzi wykształconych i sprawujących władzy jest de facto językiem obcym, bo nie jest językiem potocznym, powszechnym, używanym przez większość część narodu polskiego, a więc jest językiem powszechnie niezrozumiałym, co widać czytając pisma administracyjne czy prawnicze. Taki język jest tylko dla elit i w sumie wyobcowuje elity z narodu, a naród boi się tych elit, bo nic nie rozumie co jest napisane w dokumentach rzekomo w imieniu tego narodu. Dlatego dobrze jest czasem mieć w rodzinie kogoś kto zdecydował się chcąc czy nie chcąc być inteligentem. Wtedy gdy przychodzi do ciebie pismo z psiarni, to ma kto ci wyjaśnić o co chodzi w dokumencie, który liczy sobie cztery strony, a ty go ni w ząb nie pojmujesz i nie wiesz jak zareagować, bo kompletnie nie rozumiesz treści, nie znasz wyrazów. Czytasz i zastanawiasz się jak w poezji - co kuva ten tak zwany poeta przekazał w tych wersach i w końcu oczywiście dochodzisz do punktu, w którym odpowiadasz sobie - kucze to wariat! Ale w przypadku urzędników, to wiesz po prostu, że ich celem jest zbycie ciebie i doświadczasz przekonania, że to bardzo źli ludzie są. Z tym idziesz w swoje środowisko i tak powstaje legenda wroga człowieka - urzędnika. Wszystko przez jak to pieją wspaniałą cudowną polszczyznę. Tak rodzi się w nas lęk przed pójściem do urzędu, a jak już musimy to jesteśmy wrogo nastawieni, prawie nienawistni, a zrodziło się to wszystko z niechęci do urzędników i urzędów, której fundamentem jest polszczyzna, administracyjna, prawnicza, naukowa czy literacka, a szczególnie poezja.

Na kanapie Dębska. Czytasz ją i mówisz, że bardzo dobrze jej zdania się absorbuje. Proste, zrozumiałe, humorystyczne, wzruszające. Książka pełna dialogów, pełna życia, bez tych niepotrzebnych u klasyków rozwleczonych rozpisywań o sprawy ostateczne, filozoficzne, o jakąś naturę człowieka czy Boga, czyli jak ja to mówię nie ma wzniosłego dyrdymalizmu. Paradoksalnie czasem lubię coś takiego przeczytać, ale jak się coś takiego czyta, to koniecznością jest bunt, prześmiech i szyderstwo w reakcji, bo gdy tego nie ma w nas, to tacy zaszufladkują nam życie.

297 589 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!