Dokładnie dwie jesienie temu. Wtedy pierwszy raz go spotkałam. I cóż, nie było fajerwerków. Ani nie było motyli. Nie było tego całego romantycznego szajsu, o którym piszą w książkach i kręcą filmy. W zasadzie nie było nic prócz rozczarowania. Widzisz, ja też się kiedyś naczytałam tych durnych romansów, a potem wydawało mi się, że jak już go spotkam, to od razu rozpoznam w nim swojego księcia, który w prawej ręce będzie trzymał kryształowy pantofelek, a w lewej koronę dla swej księżniczki, czyli dla mnie, rzecz jasna. A on... Nie miał nic z tych rzeczy. Nic, rozumiesz? Przyniósł za to różę. Jedną, małą, herbacianą różę. Myślę sobie, róża?? Pfff... A gdzie korona?? Wyobrażasz sobie, tak się rozczarować już pierwszego dnia?!